Dla jednych egocentryk i świr, przez innych okrzyknięty bogiem i jednym z najlepszych gitarzystów w historii, Eric Clapton z pewnością jest postacią nietuzinkową. Paul Scott z niezwykłą szczerością przedstawia nam skomplikowany obraz muzyka zakochanego w bluesie, graniu i... żonie najlepszego przyjaciela. Pozornie to typowy życiorys gwiazdy rocka, dążącej uparcie do samozagłady. Muzyka, alkohol i kobiety – przez szereg lat życie Claptona krążyło wokół trzech nałogów.
Dzieciństwo spędzone na skraju robotniczego miasteczka naznaczone było piętnem odrzucenia; ogromny sukces grupy Cream zaskutkował paroletnim brakiem trzeźwości, a nieumiejętność tworzenia relacji damsko-męskich – tragiczną, smutną relacją z żoną George’a Harrisona. Liczne odwyki przez lata nie przynosiły skutku, a uparty fan Freddiego Kinga bardzo długo był niezadowolony z własnej gry, nawet już w czasie, gdy inni uważali go za gitarowego wirtuoza. Ostatecznie to właśnie muzyka okazała się dla Claptona najlepszą terapią – ucieczką po stracie syna, wyrazem pogodzenia się z losem i początkiem nowego życia.