FOTORELACJA

JOHN McLAUGHLIN & The 4th Dimension po raz pierwszy w Krakowie - fotorelacja

John McLaughlin - jedna z najwybitniejszych postaci gitarowego jazzu w historii muzyki po raz pierwszy zawitał do Krakowa. Artysta został zaproszony przez organizatorów festiwalu "Starzy i młodzi, czyli jazz w Krakowie", koncert miał miejsce w teatrze Variete 16 kwietnia 2019 r.

Impreza wyprzedała się błyskawicznie, i z jednej strony żal, bo wielu zainteresowanych mogłoby zobaczyć mistrza na żywo, gdyby wybrano większe audytorium. Z drugiej strony stosunkowo kameralna widownia teatru Variete sprzyja bliższemu kontaktowi z artystami.

To pierwsza wizyta wirtuoza gitary w Krakowie, ale oczywiście nie pierwsza w Polsce. Niemniej jednak ja miałem przyjemność po raz pierwszy tego utytułowanego muzyka posłuchać po raz pierwszy, więc ciężko o wyważoną relację - zwłaszcza, że koncert był znakomity. Również w ocenie znajomych, który kilka lat temu mogli sir Johna słuchać w ramach Warsaw Summer Jazz Days opinia była zgodna, że tym razem McLaughlin i koledzy wywarli większe wrażenie, wrócili do nas w dużo lepszej formie. Pozostaje wierzyć im na słowo, niemniej jednak ja wyszedłem z koncertu zachwycony. Nie mogło być inaczej, bo jakies 30 lat temu zostałem "rażony" legendarną płytą "Friday night in San Francisco". Słuchając tego z pirackiej kasety (podkreślam, że innych wtedy nie było...) oczywiście nawet nie marzyłem, że usłyszę któregokolwiek z tych tytanów na żywo. Paco De Lucia niestety grywa już przed zupełnie innym audytorium, do którego - mam nadzieję - jeszcze przez jakiś czas nie dołączę, a Ala Di Meolę miałem już okazję podziwiać dwa razy. Na spotkanie z McLaughinem szedłem podekscytowany, i jak się okazało to, co nas tam spotkało znacznie przewyższyło oczekiwania. Przynajmniej moje.

Kilka minut po dwudziestej McLaughlin uśmiechnięty i wyluzowany wyszedł na scenę, aby przywitać się z publicznością i dowcipnie przedstawić kolegów z zespołu The 4th Dimention. Na basie grał Etienne Mbappe, za perkusją zasiadł Ranjit Barot, a klawiatury (a chwilami także drugi zestaw perkusyjny) obsługiwał "man from the land of Brexit", Gary Husband.

John zapowiedział wycieczkę przez ponad 40 lat jego kariery, i panowie przystąpili do pracy. Niżej z kronikarskiego obowiązku podaję listę zagranych tego wieczoru kompozycji. A było cudnie. Krakowska publiczność (i nie tylko krakowska - wszak na spotkanie z McLaughinem tłumnie pojawili się mieszkańcy innych regionów Polski) jest przyzwyczajona do koncertów na najwyższym światowym poziomie, i ja też na brak wrażeń nie narzekam. Ale ciężko wpaść w rutynę znudzonego słuchacza, jeśli trafia się po raz pierwszy w życiu na koncert takiej postaci, jak John McLaughin, i to w czasie, kiedy muzyk jest w świetnej formie. Oczywiście artyści tej klasy słabych koncertów nie dają, ale żywiołowa reakcja publiczności na to, co do nas płynęło z głośników sprawiła, że chyba nie tylko ja byłem zachwycony ciągiem muzycznych zdarzeń tego wieczoru. Niebywale muzykalny i profesjonalny band, brzmiał kapitalnie. Zabawy formą i brak jakiejkolwiek pompatyczności w podejściu do wykonywanych kompozycji po prostu zachwycały. McLaughin oczywiście dowodził bandem i grał "pierwszą gitarę", ale często schodził na bok sceny oddając palmę pierwszeństwa współpracownikom. Pięknie i potężnie brzmiący Mbappe zachwycał mięsistym dołem, jaki wydobywał się z jego "paczek" Aguillara podczas pracy sekcyjnej, ale partie solowe zapierały dech w piersiach. Czy to klang, czy melodyjne granie klasyczną techniką były znakomite, zarówno w żywszych, funkowych numerach, jak i w balladowych formach. Schowany za większym zestawem bębnów Ranjit Barot nie tylko wystukiwał rytmy na garach, ale i je ... wyśpiewywał. W partiach solowych dołączał do niego chwilami klawiszowiec Gary Husband, no i nie tylko "jak na klawiszowca" jego dynamiczne solówki były imponujące. Mógłby zawstydzić niejednego bębniarza, nawet jeśli nie techniką, to na pewno energią. Której mu nie brakowało również gdy siedział za klawiaturami.

Świetny, bardzo energetyczny koncert. Jak wspomniałem - cudowna energia była absorbowana przez publiczność i wracała na scenę ze zdwojoną energią, bo takiej owacji dość dawno w Krakowie nie słyszałem, a bywam na większości "dużych" koncertów w mieście. Dwukrotne, tubalne standing ovation sprowokowały muzyków do wykonania dodatkowego bisu (z cytowanymi przez Johna klasycznymi riffami z historii muzyki rockowej), a panowie wielokrotnie musieli się kłaniać. A schodzili ze sceny w rytm prawidłowo wyklaskiwany przez publiczność, a zaczerpnięty z jednej z wykonywanych tego wieczoru kompozycji - widać było, że sprawiło to całej czwórce przyjemność i spowodowało dodatkowe uśmiechy na twarzach.

Gratuluję organizatorom, i oczywiście mam nadzieję, że John McLaughin powróci pod Wawel ze swoją gitarą i wybitnymi kolegami z zespołu. Tymczasem zapraszam do obejrzenia paru zdjęć, których wykonanie nie było łatwe ze względu na drżące ze wzruszenia dłonie.

Setlist:
1. Trilogy
2. Gaza
3. Abbaji
4. Hijacked
5. New Blues
6. The Creator
7. Call and answer
8. Light at the edge
9. Echoes
10. Miles beyond

Trwa ładowanie zdjęć