FOTORELACJA

Brodka „Brodka Tour” (MegaClub, Katowice) - fotorelacja

Tegoroczne zakończenie sezonu fotograficznego zapamiętam na długo, bo za to, co zrobiła Brodka podczas niedzielnego koncertu w katowickim MegaClubie, należą się owacje na stojąco. To było naprawdę niesamowite zwieńczenie trasy koncertowej w ramach „Brodka Tour”.

Zacznę od początku i dobrze znanym mi zwyczajem napiszę kilka zdań z cyklu „poza tematem”. Jak zapewne doskonale wiesz, nic tak nie rozleniwia człowieka, jak wyczekiwana od dawna możliwość spędzenia wolnego weekendu w domu, istny „Netflix & Chill”. Dwa dni totalnego relaksu i odcięcia się od wszystkich spraw dookoła. Muszę przyznać, że udało mi się to, jak nigdy. No prawie. Napisałem „prawie”, bo w niedzielę przypomniałem sobie, że do budynku przy ulicy Żelaznej 15 w Katowicach zawita Brodka z ostatnim koncertem w tym roku.

Nie ukrywam, że siedząc leniwie na kanapie i surfując po Internecie, a dodatkowo mając pod ręką kubek z ciepłą herbatą i grubo ponad 20 stopni w mieszkaniu, niechętnie chciało mi się gdziekolwiek ruszyć. Szczególnie, gdy spojrzałem na termometr i warunki pogodowe za oknem. Jednakże w głębi duszy doskonale wiem, że koncert zawsze wygra z chwilowym lenistwem. Nawet gdybym niemiłosiernie marudził, a na dworze byłoby -20 stopni Celsjusza, to i tak bym się na niego wybrał.

Upartość ma swoje plusy dlatego, gdybym zrezygnował, to zapewne długo nie darowałbym sobie tego, co działo się w niedzielę w MegaClubie. Tym razem Monika w przeciwieństwie do ostatniej mocnej trasy „Clashes Tour” (kliknij tutaj) odbywającej się w miejscach kultury wyższej takich, jak na przykład Filharmonia, postawiła na kluby i miejsca dobrze jej znane. Z czystym sumieniem mogę rzec, że był to jej mocny „comeback” do katowickiego MegaClubu po ponad 6 latach. Ostatni raz odwiedziła jego mury w ramach trasy koncertowej promującej album „Granda”.

À propos „Grandy” to również piosenki z niej pochodzące można było usłyszeć podczas tego wieczoru. W trakcie koncertu Brodka zaprezentowała pełny przekrój albumowy. Na trackliście zagościły między innymi utwory z debiutanckiej płyty, drugiego albumu o wdzięcznej nazwie „Moje Piosenki”, czy z najnowszego mrocznego „Clashes”. Nie ważne, czy kojarzysz Monikę z czasów „Idola” i Kuby Wojewódzkiego, jako „góralkę z charakterem”, czy może znasz ją od niedawna z czasów ostatniego wydawnictwa, jako artystkę niebojącą się eksperymentować ze swoim wizerunkiem oraz muzyką wykraczającą poza pewne schematy. Wiem jedno i śmiało mogę rzec, że każdy znajdzie podczas tej trasy coś dla siebie.

Dla mnie było to naprawdę wyjątkowe półtorej godziny z zaaranżowanymi na nowo utworami, które głównie w mocnym rockowym wykonaniu nabrały całkiem świeżego i uzależniającego brzmienia. Nawet nie przypuszczałem, że urocze piosenki o miłości pochodzące z pierwszych płyt mogą brzmieć z pazurem. Szanuję!

Ach! No przecież nie mógłbym nie wspomnieć o rewelacyjnym supporcie w postaci Basi Wrońskiej. Przyznam się szczerze, że nie znałem jej solowej działalności, a jedynie kojarzyłem ją odrobinę z zespołu Pustki. Dopiero tydzień przed koncertem odpaliłem jej kilka nowych utworów na YouTube. Przesłuchałem i były po prostu miłe dla ucha. Natomiast to, co usłyszałem na koncercie, było w zupełności niepodobne do tego, co wybrzmiewało z moich głośników. Matko i córko! Jaki on ma talent, jaki ona ma głos. Oniemiałem z zachwytu. Życzę sobie więcej takich supportów jak ten. Basia wymiata.

A teraz do rzeczy! Kilkanaście wybranych kadrów w formie krótkiego minireportażu poniżej. Niedzielne koncerty są fajne, ale niestety poniedziałkowy nadmiar obowiązków potrafi zabić frajdę z obróbki zdjęć i pisania tekstu, stąd całość powstała na przysłowiowym kolanie. Musisz mi wybaczyć, obiecuję zrehabilitować się następnym razem.

Trwa ładowanie zdjęć