FOTORELACJA

Carl Verheyen Band zagrali w Bochni - fotorelacja

Od ponad trzech lat z imponującą częstotliwością w małopolskiej Bochni odbywają się gitarowe koncerty z cyklu Bochnia Rocks. Z tejże okazji w rodzinnym mieście Marka Piekarczyka pojawił się tym razem kwartet Carla Verheyena. Koncert miał miejsce w kinie Regis i odbył sie piątego listopada 2017.

Zanim jednak "gwóźdź programu" z niegasnącym uśmiechem na twarzy wkroczył na scenę, publiczność miała okazję posłuchać supportu. Podobno jedną z najważniejszych rzeczy w trasie jest posiadanie dobrego kierowcy zespołowego busa. Ośmiometrowy sprinter z muzykami sprawnie zaparkował na małym parkingu, zrelaksowani muzycy wysiedli, a kierowcą okazała się urocza Bettina Schelker. Ta sympatyczna niewiasta równie dobrze radzi sobie za kierownicą, jak i z gitarą akustyczną na scenie. Sympatycznie przyjęty krótki set w wykonaniu tej szwajcarskiej wokalistki (w towarzystwie perkusisty) miał jedną jedyną wadę - brakowało reszty zespołu, a i bez tego Bettina poradziła sobie świetnie. Jako że najbardziej lubimy piosenki, które już znamy, największe poruszenie wykonał kower z repertuaru Eurythmics, ale i w autorskim repertuarze udało się artystce zachęcić niezawodną bocheńską publiczność do wspólnego śpiewania.

Carl Veheyen to niesamowicie sprawny muzykalny instrumentalista wykonujący muzykę opartą na bluesie we wszystkich jego odcieniach. Przez większą część imprezy grał na stracie, pod koniec na chwilę "przebrał się" w telecastera. Uśmiechnięty, wyluzowany dowcipnie zapowiadał kolejne wykonywane przez zespół kompozycje. A Carl pojawił się w Bochni w zacnym, międzynarodowym towarzystwie. Kapitalną sekcję rytmiczną współtworzyli weteran z USA, grający z Verheyenem od prawie 40 lat Dave Marotta i pochodzący z Londynu bębniarz Darby Todd. Obaj panowie mają ciekawe CV - młodszy Todd zasiadał za zestawem w zespołach Gary Moore'a, Robbena Forda, był też widziany w towarzystwie samego Roberta Planta. Marotta to z kolei chodząca legenda basu "na żywo i studyjnie". Dość powiedzieć, że pan Dave kolaborował między innymi z Philem Collinsem czy Manhattan Transfer. Skład uzupełniał włoski pianista Marco Corcione.

Choć w ramach Bochnia Rocks nie ma słabych koncertów i grali tam już naprawdę muzycy wybitni, to koncert Carla niewątpliwie będzie jednym z najlepiej zapamiętanych przez stałych bywalców bocheńskich imprez. Piękne, czyste, krystaliczne brzmienie gitary Carla. Niebywała muzykalność i sprawność techniczna były świetnymi narzędziami w rękach (i gardle) tego doświadczonego muzyka. Panowie obsługujący scenę od strony dźwięku byli pewni, że koncert będzie dobry już podczas próby - szybkiej, skutecznej i bardzo profesjonalnej. Ponoć Carl bardzo sprawnie i świadomie "ustawił" wszystko tak jak należy, czytelnie przekazał swoje oczekiwania, i już po paru dźwiękach było dobrze. Koncert tylko to potwierdził. Niesamowicie solidna podstawa basowa potężnie brzmiącego Marotty i precyzja Darbyego połączona z żywiołowością, a to wszystko omaszczone klawiszowym akompaniamentem i solówkami piana - rozkosz dla uszu.

Carl po raz pierwszy był w Polsce ze swoim składem, miał szczęście trafić pod skrzydła bardzo fajnych pasjonatów organizujących cykl Bochnia Rocks. Pierwszym wykonanym bisem była zagrana przez Carla solo na gitarze kompozycja "bitelsowska", przedstawiona na koniec "All you need is love and pierogi". Pozostaje nadzieja, że Verheyen i jego kompania zauroczeni staropolską gościnnością i ciepłym przyjęciem, jakie zawsze ma miejsce podczas kameralnych koncertów Bochnia Rocks wrócą nad Wisłę. Zachęcamy - ilekroć zobaczycie u siebie w mieście plakaty z nazwiskiem tego wirtuoza, nie przegapcie koncertu. To uczta złożona ze świetnej muzyki, kapitalnej sprawności muzyków i potężnej ilości pozytywnej energii.

Prezentujemy galerię zdjęć z tego wydarzenia.

Trwa ładowanie zdjęć