Ana Moura, jedna z najpopularniejszych piosenkarek Portugalii wraz ze swym zespołem tym razem pojawiła się w Bielsku Białej, żeby wystąpić w Domu
Muzyki Bielskiego Centrum Kultury, tego wieczoru wypełnionym do ostatniego miejsca szczęśliwą publicznością - koncert był
błyskawicznie i kompletnie wyprzedany.
Od pierwszego wydanego albumu „Guarda-me a vida da măo” Ana zdobyła serca swoich rodaków, co systematycznie przekłada się na
sprzedaż płyt - każdy kolejny krążek artystki pokrywa się złotem i platyną. Pomimo tego, że w Portugalii cudnie śpiewających
fadistek są całe armie, Anie jako jednej z niewielu udało się zainteresować swoją muzyką publiczność z innych krajów, dzięki
czemu szybko dołączyła do grona tak znakomitych wykonawczyń portugalskiej muzyki jak Marisa, Misia czy Teresa Salgueiro. Na
pewno w popularyzacji tej muzyki pomogły filmy takie jak "Fados" Carlosa Saury czy "Lisbon story" Wima Wendersa. Melomani z
różnych stron świata z zainteresowaniem przyjęła portugalskie pieśni, a wykonawcy fado zaczęli występować na najbardziej
prestiżowych scenach świata. Ana Moura na przykład jest pierwszą pieśniarką, która śpiewając fado wystąpiła w nowojorskiej
Carnegie Hall. Na scenę zapraszali ją między innymi Prince, The Rolling Stones czy Lenny Kravitz.
Bielski koncert Any miał się odbyć wiosną, ale perturbacje zdrowotne uniemożliwiły wizytę Portugalczyków w Beskidzie w tym
terminie, i fani musieli poczekać na ten piękny wieczór aż do jesieni. Artystkę na scenę zaprosił niestrudzony propagator fado
(i nie tylko) Marcin Kydryński, który w swych radiowych audycjach często sięga po muzykę wykonawców znad Tagu. W zapowiedzi
zwrócił uwagę, że w Lizbonie i jej okolicach każdy fryzjer, każda kelnerka i każdy sprzedawca w sklepie spożywczym przepięknie śpiewa fado,
więc nie jest łatwo w tak "konkurencyjnym" środowisku wybić się i zwrócić na siebie uwagę. Anie udało się to pewnie między
innymi dzięki pięknej, niskiej, "zamglonej", fascynującej barwie głosu, a także dzięki temu, że nie trzyma się kurczowo najbardziej
tradycyjnych wzorców rodzimej muzyki, ale wykorzystuje różne nie do końca kojarzące się z fado elementy. Sama Ana żartowała ze
sceny, że oprócz tradycyjnego zestawu instrumentów w akompaniującym jej zespole (gitara klasyczna, gitara portugalska i bas)
znajdują się elektryczne klawisze i jazzowy zestaw perkusyjny, nie do końca kojarzące się z portugalską tradycją. Również w
repertuarze odnaleźć można oprócz standardów i autorskich kompozycji z płyt Moury choćby przecudnie wykonany cover Niny Simone.
A sam koncert... Jak zwykle znakomity. Ana rozpoczęła go dość nastrojowo, przyodziana w ciemną, wieczorową kreację,umiejętnie dobierając kolejność utworów i stopniując
napięcie. Miłośnicy najbardziej surowego fado czuli zapewne najbardziej intensywną radość w chwili, gdy ze sceny zeszli na chwilę
klawiszowiec i perkusista, a Ana pozostała z tradycyjnym wyżej wspomnianym instrumentarium. Należy podkreślić wybitną
muzykalność i umiejętności techniczne towarzyszącego Anie kwintetu. Gdy w połowie koncertu panowie zostali na scenie sami, a
artystka udała się do garderoby na chwilę odpoczynku i zmianę garderoby, był czas na znakomity popis wszystkich
instrumentalistów po kolei we wspólnej kompozycji. Po kolei popisywali się gitarzyści "klasyczny" Pedro Soares i wirtuozersko
obsługujący gitarę portugalską Angelo Freire - ta część improwizacji miała wydźwięk zdecydowanie "portugalski". Po nich
przyszedł czas na basistę Andre Moreirę, który wspólnie z klawiszowcem Joao Gomesem nadali kompozycji zdecydowanie
nowocześniejszego brzmienia, a całość zakończyła quasi-jazzowa improwizacja perkusisty. Moura powróciła na scenę tym razem w
jasnej kreacji, skutecznie podrywając zgromadzoną publiczność do "standing ovation" nagradzające jeden z najpopularniejszych hitów Any, "Dia de folga".
Piękny koncert. Jadąc na niego słuchałem w radio Tomasza Stańki, który komplementował władze miasta i osoby zarządzające
Bielskim Centrum Kultury przy okazji zapowiedzi Bielskiej Jesieni Jazzowej (Stańko pełni tam funkcję dyrektora artystycznego).
Biorąc pod uwagę, że i Jan Ptaszyn Wróblewski tam bywa współtworząc Zadymkę Jazzową, i Marcin Kydryński regularnie bywa ze
"siestowymi" wykonawcami, to mieszkańcom pięknego miasta w Beskidzie Śląskim można jedynie pozazdrościć tylu imprez z piękną
muzyką w roli głównej. Wychodzi na to, że pan Tomasz nie "słodził", ale po prostu opisywał stan faktyczny :).
A kolejna odłsłona Siesty w Drodze w Beskidach już 21 października - tym razem Bielsko odwiedzi fenomenalna Nancy Vieira.