FOTORELACJA

Pink Freud w Sali Gotyckiej! - fotorelacja

Dziewiętnasty dzień marca, we wrocławskim Starym Klasztorze, był dniem mieszanki jazzu, rocka i elektroniki. Kasza i seks powaliły publiczność na kolana!

Supportem był wrocławski Issel, jednak nie mam pojęcia, jak się tam znaleźli. Cięższe, rockowo – metalowe granie kompletnie nie pasowało do ogólnej stylistyki wieczoru i tylko zdezorientowało publiczność czekającą na gwiazdy. Nie było źle, po prostu trafili w złe miejsce o złym czasie.

O 21:30 na scenie pojawili się muzycy z Pink Freud. Basista i przystojniak, Wojtek Mazolewski, z uśmiechem przywitał się i przedstawił pozostałych – Karola Golę z saksofonem, Adama Barona z trąbką i perkusistę Rafała Klimczuka. A chwilę potem rozpoczął się dwugodzinny przegląd twórczości artystów.

Zaczęli swoją interpretacją „Canona” Charlesa Mingusa, a dalej można było usłyszeć między innymi utwór „Warsaw” z płyty „Monster of Jazz” czy fenomenalny „G-Spot” z „Horse & Power” nucony przez każdego w Sali Gotyckiej. Przy „Bourbonie” dopominali się od barmanów czterech porcji alkoholu. Musieli na to poczekać aż dwa kawałki, czyli w przypadku Pink Freud całkiem sporo czasu. A jaka była radość, gdy się wreszcie napili! „Diamond Way” zadedykowali wiernej publiczności, życząc bardzo dosłownie - przede wszystkim samych diamentowych dróg w życiu. Nie obyło się bez coveru „Come As You Are” Nirvany, przy którym od pierwszych dźwięków publiczność krzyczała z zachwytu, a do tego dołączyli „Anioły i Demony” i „Punk Freud”.

Publiczność zdecydowała, że na bis ma być „mocniej i mocniej”, panowie się grzecznie posłuchali, a dzięki temu usłyszeliśmy „Pink Hot Loaded Guns” i „Horse and Power”. Długo nie chcieli pozwolić im zejść ze sceny, dlatego po bisie znowu był bis, przez co Wojtek musiał odebrać fanowi kostkę, którą wcześniej mu podarował. Końcówka wieczoru była o tyle ciekawa, że usłyszeliśmy najnowszy utwór grupy z dnia koncertu, wcześniej odtworzony na telefonie. Publika sama nazwała go „Kasza i Seks”, gdyż wcześniej artyści doszli do wniosku, że to to dodaje im energii.

Koncert ani trochę mnie nie zaskoczył, ponieważ doskonale wiedziałam, czego się spodziewać. Dobrego, dobrego grania, wspaniałego kontaktu muzyków z publicznością i tańczących słuchaczy. Pink Freud zdecydowanie nie zawiódł oczekiwań. Ba, nawet je przerósł!

Tekst: Katarzyna Łabatczuk

Trwa ładowanie zdjęć