Za, a nawet przeciw

za_a_nawet_przeciw

Ciekaw jestem czy pamiętacie jeszcze popularny niegdyś, zwłaszcza w latach ’90-tych, zespół Counting Crows? Jeśli tak, to mam dla Was dobrą wiadomość – twórcy legendarnego „August and Everything After” powracają na muzyczne salony. A wszystko za sprawą nowego krążka grupy – „Underwater Sunshine (Or What We Did On Our Summer Vacation)”.

Choć premiera wspomnianego albumu miała miejsce w kwietniu br., mało kto zapewne zwrócił na ten fakt uwagę. Płyta przemknęła bowiem bez większego rozgłosu, co jest niewątpliwie wynikiem rozstania zespołu z dotychczasową wytwórnią Geffen Records (nastąpiło to po 18 latach współpracy). Nowy krążek ukazał się więc nakładem Vinyl Cooking - niezależnego wydawnictwa płytowego istniejącego na rynku od 1986 roku, i jak nie trudno się domyślić, nie zapisał się na dłużej w świadomości mass mediów. Problem ten dostrzegli sami twórcy, którzy zdecydowali się udostępnić album w internecie, za pośrednictwem klienta wymiany plików BitTorrent. Ta odważna decyzja może im przysporzyć nowej rzeszy fanów. Może…choć trudno uznać to za pewnik.

O tym, że najlepsze czasy mają już za sobą przekonywał nie będę. Ich poprzedni album – dwupłytowy „Saturday Nights & Sunday Mornings” nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Szumnie zapowiadany przez autorów, krążek ten zaginął w lawinie innych, wydanych w 2008 roku albumów. Na pocieszenie pozostała świadomość, że panowie z Counting Crows wciąż tworzą nagrania i nie zamierzają porzucić kariery scenicznej. Od tego czasu nurtuje mnie jednak jedno egzystencjalne pytanie – czy słusznie?

Adam Duritz i spółka robią co mogą, aby pamięć o nich nie umarła zbyt szybko. Fani nadal stoją pod sceną, zespół grywa koncerty…na pozór wszystko jest w jak najlepszym porządku. Problemem zdaje się być jednak sama tożsamość grupy – to wewnętrzne „ja”, pewien charakter i styl bez którego trudno zaistnieć w muzycznym show-biznesie. To co dawniej cieszyło uszy, było jak przysłowiowy „powiew świeżości”, dziś nuży i nudzi okropnie. Counting Crows zatracili się we własnej twórczości i to nie koniecznie w sposób zawiniony.

Znany z niebanalnej fryzury, dobrych tekstów oraz ciekawego wokalu Adam Duritz (frontman grupy) od lat był motorem napędowym pociągu o nazwie Counting Crows. Dzięki początkowym sukcesom, stał się dla wielu ikoną popkultury. Pielęgnował to przekonanie, poprzez bezpośredni kontakt z wielbicielami granej przez zespół muzyki. Prowadzony przez niego blog cieszył się dużą popularnością. Adam opowiadał w nim o swoim życiu, o bieżących wydarzeniach, odpowiadał na pytania i zaczepki ze strony fanów. W między czasie grupa rosła w siłę, a jej konto zasilały kolejne muzyczne przeboje. W pewnym momencie jednak, coś pękło. Dziś Counting Crows są jak dawni mistrzowie sportu, którzy chcieliby przypomnieć się młodszej publiczności.

Za większością zdarzeń, stoi jakaś przyczyna. W tym wypadku jest nią brak adaptacji do nowych warunków. Nie wystarcza już bowiem dawna recepta na sukces. Głos i teksty Adama odbiegają powoli od tego co osiągano wcześniej. Będący wyznacznikiem właściwej drogi, album „August and Everything After”, od lat nie doczekał się godnych następców. Zespół, choć w ciągłym ruchu, coraz częściej się cofa. A fani? Nadal pozostają wierni, ale nawet pośród nich nie brakuje malkontentów.

Wniosek (subiektywny)? Jestem „za” bowiem uwielbiam dawne projekty grupy. Mimo wszystko jestem także „przeciw”, ponieważ nie łatwo patrzeć na upadek idoli. I choć do katastrofy jeszcze daleko, zespół zmierza niechybnie do lamusa historii. Odejdzie, lecz nim to nastąpi, zagra zapewne kilka nowych, mniej lotnych piosenek. Oby wiara w sens dalszych działań pozostała z nimi do końca.

author

Kamil Mroziński

 23.05.2012

„Kiedy jesteś kim jesteś” – rewolucjonista Gil Scott-Heron

Wielki nieobecny – krótka historia Tima Grundy’ego

Trwa ładowanie zdjęć