„Kiedy jesteś kim jesteś” – rewolucjonista Gil Scott-Heron

kiedy_jestes_kim_jestes__rewolucjonista_gil_scottheron

Kiedy po raz pierwszy napisałem artykuł o tym wyjątkowym artyście (biuletyn NetFanu – 2008 rok), pragnąłem usłyszeć o jego nowych dokonaniach muzycznych. Chciałem jego powrotu na scenę i by nagrał kolejny w dorobku artystycznym album. Moje ciche marzenia spełniły się. Wraz z nadejściem 2010 roku, znów stało się o nim głośno. Gil Scott-Heron przypomniał się swoim fanom, wydając pierwszy po niemal 16 latach przerwy w pełni solowy krążek, zatytułowany „I’m New Here”.

Choć daleki od moich oczekiwań muzycznych, album ten stał się nadzieją – szansą na kolejne projekty Gila, nawiązujące do czasów jego świetności. Wyobrażałem sobie, jak wraca do korzeni i sięga po repertuar znany płyt „Pieces Of A Man” czy „Winter In America”. Jak śpiewa utwory pokroju „I Think I'll Call It Morning” lub „The Bottle” i jak koncertuje, promując następne wydawnictwa. Tak się jednak nie stało. Dnia 27 maja 2011 roku, Gil Scott-Heron ponownie rozstał się ze światem muzyki. Tym razem na zawsze…

Znany ze swych wierszy i społecznych tekstów, Gil zmarł w nowojorskim St. Luke’s Hospital w wieku 62 lat. Przyczyna jego śmierci po dziś dzień nie jest oficjalnie znana. Dla jednych była wynikiem niewłaściwego trybu życia artysty (uzależnienie od narkotyków, choroba – Gil był nosicielem wirusa HIV), dla innych dziełem przypadku (przeziębienie, jakiego nabawił się podczas trasy po Europie). Jakakolwiek nie byłaby prawda, nie ma już wpływu na rzeczywistość. Fakt jest jeden – Gila nie ma już wśród nas. Nie ma go pośród żywych.

Bezcelowe zdaje się teraz przytaczanie całej biografii artysty. Bezcelowe zdaje się także rozpamiętywanie i gdybanie, tworzenie legend oraz historii. Bez znaczenia są błędy i złe wybory Gila, problemy i uzależnienia. Najważniejsza staje się bowiem muzyka – jego spuścizna, dzieło jego życia. Gil Scott-Heron, jak mało kto, wierzył w siłę słowa. Mówiąc „rewolucji nie będzie w telewizji” („The Revolution will not be televised”), rozumiał jej społeczne znaczenie. Gil był rewolucjonistą muzycznym, głosicielem odważnych idei. Nazywany „Ojciem Chrzestnym rapu”, to właśnie słowo uczynił swoją główną bronią. Bronią przeciwko systemowi, w obronie słabych i uciśnionych, w obronie Afro-amerykanów w „białej Ameryce”. Dziś różnie można interpretować owe słowa Gila. Różnie odbierać przesłanie jego muzyki. Nie ulega wątpliwości jednak, że to dzięki niej świat usłyszał o nim. Usłyszał i nie zapomni nigdy.

Rok w rok żegnamy ludzi. Odchodzą sławni i cenieni przez innych. Umierają bogaci oraz biedni, rozpoznawalni lub znani nielicznym. Gil Scott-Heron wpisał się w każdą z tych kategorii. Znał bowiem oblicze biedy, siłę pieniądza i zgubne skutki sławy. Poznał cierpienie oraz smutek, którym poświęcał pisane przez siebie teksty. Dziś brak tego artysty to niewątpliwa strata dla przemysłu muzycznego. Strata dla jego fanów i wielbicieli, strata dla wszystkich, którzy poznają dopiero jego dotychczasową twórczość. Czy kiedykolwiek będzie ktoś równie utalentowany i równie pewny swych racji, co Gil? Być może. Niezbadane są wyroki losu, nieprzeniknione tendencje rynku muzycznego. Bez wątpienia jednak śmierć Herona zamyka pewien rozdział. I choć umarł rewolucjonista, rewolucja trwa nadal.

author

Kamil Mroziński

 20.11.2011

Droga do sławy: Billy Joel (część 2)

Za, a nawet przeciw

Trwa ładowanie zdjęć