"Bardziej niż artystą, zawsze chciałem zostać muzykiem studyjnym..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 9 minut
Bardziej niż artystą, zawsze chciałem zostać muzykiem studyjnym...
 fot. mat. prasowe

Rozmowa z Håkanem Ludvigsonem, szwedzkim producentem, DJ’em oraz właścicielem Substream Music Group.

Na początek, chciałbym abyśmy powspominali trochę stare, dobre czasy. Urodziłeś się w 1984 roku w Göteborgu – drugim, co do wielkości mieście w Szwecji. Poszukując informacji na Twój temat, natrafiłem na takie oto stwierdzenie: „Håkan żyje i oddycha muzyką elektroniczną”. Zastanawiam się, od jak dawna pozostajesz wierny temu gatunkowi muzycznemu? Czy ktokolwiek inny w Twojej rodzinie również interesuje się muzyką elektroniczną?
Jako dziecko zafascynowany byłem muzyką punk-rockową. Później, koło 12 roku życia zająłem się tworzeniem muzyki na komputerze i podjąłem próby jej odtwarzania z wykorzystaniem elektronicznych dźwięków. W ten oto sposób zainteresowałem się muzyką elektroniczną. Słuchałem wówczas różnych kapel, jak choćby Depeche Mode. A potem nastąpiła era electroclash i czas, kiedy zakładaliśmy wytwórnię. Prawdę mówiąc to mój wujek, który mieszkał w Nowej Zelandii, w czasach, gdy nie było mnie jeszcze na świecie był kompozytorem muzyki elektronicznej, jazzowej i filmowej. Tyle, że z powodu dzielącej nas odległości nie widywaliśmy się zbyt często.

REKLAMA
Tool News

Jesteś nie tylko producentem, DJ’em, twórcą tekstów, ale także właścicielem grupy wytwórni płytowych, do których należą m.in. wytwórnia Substream – produkująca muzykę indie-electro pop, Clubstream, zajmująca się muzyką taneczną oraz Mareld, będąca wytwórnią muzyki elektronicznej. A wszystko to w wieku 29 lat. Imponujące. Zanim to jednak nastąpiło, zanim ugruntowałeś swoją pozycję na światowym rynku płytowym, byłeś zmuszony rozpoczynać od zera. Jak wyglądały początki Twojej kariery muzycznej? O czym marzyłeś, jako młody, niedoświadczony jeszcze artysta?
Tworzeniem muzyki zajmuję się już dość długo i od zawsze uwielbiałem spędzać godziny na komponowaniu melodii, rytmu i brzmienia. Dziś, podobnie jak 15 lat temu, wciąż towarzyszy mi to samo uczucie, gdy zaczynam prace nad nową piosenką. Przed sobą mam tylko białą kartkę, którą zapełniam muzyką, nastrojem oraz pomysłami. Bardziej niż artystą, zawsze chciałem zostać muzykiem studyjnym. Muzyka utrzymuje mnie w kontakcie z ludźmi różnego pokroju. Wspólna praca w studio jest znakomitą okazją do fajnego spędzenia czasu razem.

Bez wątpienia, jednym z przełomowych momentów w Twojej działalności artystycznej, było utworzenie wytwórni Substream. Miało to miejsce w 2004 roku. Czemu zdecydowałeś się podążać tą drogą? Jaki był powód tego, że podjąłeś się zarządzania tym podmiotem? Czy było to wynikiem potrzeby poczucia niezależności, wolności?
Naturalnie, Substream stanowi dużą część mego życia i jest tak od 10 lat. Rozpoczęliśmy ten projekt z wielką nadzieją na to, że zachęcimy ludzi do wspólnej pracy oraz tworzenia muzyki przez Internet. Obecnie skupiamy się jednak wyłącznie na muzyce. Na jej powstaniu, dystrybucji i marketingu. Zajmujemy się jedynie muzyką, którą sami lubimy. Myślę, że interakcja z artystami, wspomniane zachęcenie ludzi do połączenia swych sił w konkretnym celu, było powodem, dla którego założyłem wytwórnię wraz z dwoma przyjaciółmi Mikaelem Arthurssonem and Jonathanem Karlssonem. W trójkę utrzymujemy Substream, podobnie, jak Substream trzyma nas wszystkich razem. Bez tej przyjaźni ta wytwórnia nigdy by nie powstała.

Kolejny przełom nastąpił w 2008 roku. Myślę tu o projekcie pod nazwą „Trollflöjten”. Co możesz powiedzieć nam o nim dzisiaj – pięć lat po jego premierze? Wspomniana płyta ukazała się nakładem niemieckiej wytwórni Pearldiver Records. Jak rozpoczęła się Wasza wzajemna współpraca?
W Szanghaju spotkałem się z Joachimem Bröckersem z Pearldiver. W przeszłości wykonał kilka remiksów dla Substream, więc umówiłem się z nim w szanghajskim klubie, by zagrał wraz ze mną. Po koncercie, zaprosił mnie do studia w Niemczech, w celu nagrania płyty. Tak powstał album „Trollflöjten”, który do dziś uważam za unikalny kawałek muzyki. W ten sposób również rozpoczęła się nasza przyjaźń.

Twój w pełni profesjonalny debiutancki krążek ukazał się w 2011 roku. Jego tytuł brzmi „Soulroom”. Odnajdziemy na nim 13 utworów pełnych ciekawych brzmień oraz pozytywnej energii. Powiedz, jak wspominasz proces powstania tej płyty? Jak brzmi myśl przewodnia, która towarzyszyła Ci w czasie sesji nagraniowej?
Napisałem i wyprodukowałem „Soulroom” na przełomie zimy i wiosny 2010/2011. To był wspaniały okres w moim życiu. Myślę, że sam krążek oddaje ten nastrój. Mimo, iż klimat większości piosenek sprzyja zadumie, jest tajemniczy, niekiedy smutny, wciąż jednak twierdzę, iż myślą przewodnią ich nagrania było „szczęście”.

Wspomniany album zajął pierwsze miejsce na liście sprzedaży wytwórni Juno Records. Dzięki dobrej promocji i doskonałej produkcji, otrzymałeś możliwość dotarcia do nowej grupy słuchaczy. Ciekaw jestem, jak odbierałeś ten, chyba dość nieoczekiwany wówczas, sukces Twojej płyty? Odnoszę wrażenie, że dość wysoko zawiesiłeś poprzeczkę, przyjacielu. Zwłaszcza w kontekście Twoich przyszłych projektów.
Przed nagraniem tej płyty tworzyłem głównie muzykę dance dla DJ’ów i klubów. Podstawowym założeniem było stworzenie czegoś dla szerszej publiczności, czegoś do posłuchania w domu. Byłem szczęśliwy mogąc zrobić coś, co pozwoliłoby mi dotrzeć do nowego grona słuchaczy. Wciąż bowiem nie dostaję takiej ilości listów od fanów, na którą nie byłbym w stanie odpowiedzieć, więc to chyba dobry kierunek…

Nie tak dawno, dzięki Tobie, miałem okazję porozmawiać z Rajem Panesarem, znanym, jako Bearface. Jego nowy album ukazał się pod szyldem Substream Music Group. Jedną z rzeczy, jakie powiedział podczas tego wywiadu, było: „nigdy nie zamierzałem nagrywać komercyjnych utworów. Robię po prostu to, co czuję”. A jak to jest w Twoim przypadku? Co stanowi dla Ciebie motywację, powód, dla którego wciąż fascynujesz się muzyką?
„Soulroom” to wynik robienia przeze mnie tego, co czuję. Ale dla mnie, to także dobra muzyka. Bez znaczenia jest to w jaki sposób i dla kogo powstała. Hipotetycznie, nie miałbym problemu z tym, aby tworzyć bardziej komercyjną muzykę dance, jeśli faktycznie zachęciłaby ludzi do tańca. Wówczas wciąż miałaby dla mnie znaczenie. Mimo wszystko jednak, możliwość tworzenia takiej muzyki, jaką chcę jest o wiele bardziej wartościowa. W końcu, muzyka to ogólnie fajna rzecz, czyż nie?

Popraw mnie, jeśli się mylę, ale zdaje się, że miałeś przyjemność zagrać w Chinach, podczas 150 koncertów, jakie zorganizowano w 35 miastach tego kraju. Kiedy to było? Jak zostałeś przyjęty przez tamtejszą publiczność?
DJ’owałem tam ostro w latach 2006-2007, a sponsorem była firma od whiskey. Od tamtej pory, powróciłem w to miejsce dziesięć, może więcej razy i zawsze przyjmowany byłem miło. Jak wiesz, publiczność jest niemal tak samo ważna jak sama muzyka (a może nawet bardziej) w przedmiocie wytworzenia dobrej atmosfery. Publiczność, przed jaką miałem przyjemność zagrać była niesamowita. Widzisz, jeśli masz tylko jeden klub w mieście, który sprowadza DJ’a z zewnątrz, wtedy to właśnie tam odbywają się imprezy! Rzeczą, której mi brakuje w tym miejscu jest scena undergroundowa – publika, która znałaby się dobrze na muzyce i doceniała ją w stopniu takim, jak ja. Znajdziesz ją w Szanghaju i Pekinie, może nawet w kilku innych rejonach tego kraju, ale nie jest ona taka jak w Europie.

Twoje utwory grane były przez wielu znakomitych artystów, takich jak Steve Lawler, Paul van Dyk, czy Richie Hawtin. Jakie to uczucie wiedzieć, że Twoja twórczość doceniana jest przez innych muzyków w tej branży? Przeszedłeś długą drogę, aby znaleźć się w tym miejscu. Taki sukces ma chyba wyjątkowy smak?
Fakt, że lubią grać moje utwory, sprawia, że czuję się szczęśliwy. Ale nie bardziej niż wtedy, gdy jakiś fan z Polski napisałbym do mnie na Facebooku – czułbym się wówczas równie dobrze. Jedyna różnica polega na tym, że sławni DJ’e przekazują moje utwory nowym słuchaczom. Dla przykładu, za każdym razem, gdy Tiësto zapowiadał mnie podczas koncertu, otrzymywałem 100-200 nowych maili w ciągu zaledwie kilku tygodni. To właśnie robi różnice.

Wydajesz się być niebywale zajętym człowiekiem. Twoja kariera nabiera tempa, ale moim zdaniem, cierpi na tym Twoje życie prywatne. Jak często masz możliwość zwolnienia choć trochę? Zrelaksowania się i odpoczynku od tego wszystkiego? Wiesz, co mówią – mamy tylko jedno życie…
Właściwie to sprawy w moim życiu prywatnym mają się dobrze. Może nawet lepiej niż dobrze, mówię poważnie. Ale masz rację, że czasu jest mało. Nie mogę jednocześnie produkować muzyki, prowadzić wytwórni i jeździć w trasy, dlatego też mój nowy album wciąż nie jest skończony. I to pomimo prac nad nim, które trwają już 2 lata. Mam cudowną żonę Kristinę, z którą spędzam dużo czasu oraz moich dwóch przyjaciół Jonathana i Mikaela, prowadzących wytwórnię wraz ze mną. Bez wątpienia widujemy się więc często.

Jakie są Twoje przyszłe plany? Jak przebiega praca nad nowym materiałem?
Tak, jak już mówiłem, pracuję nad nową płytą. Powinna być gotowa w przyszłym roku i mam nadzieję, że zostanie przyjęta dobrze. Do tego czasu, zrealizuje kilka gościnnych występów w utworach utalentowanych artystów, takich jak Håkan Lidbo, Peter Marchione, Mechanist, Benja Molina oraz Marcos. Miejcie więc na nich oko (i wpisujcie się nam moją listę mailingową na stronie hakanludvigson.substream.se).

Na zakończenie, Twoim zdaniem, co znaczy muzyka dla dzisiejszych pokoleń? Jak postrzegamy ją obecnie? Wiem, że to indywidualna sprawa każdego z nas, ale pytam ogólnie. Czy komercjalizacja rynku muzycznego, jego nieustanne przesycenie, nie marginalizuje roli muzyki w naszym życiu?
To bardzo interesujące pytanie i jedno z tych, które mają duży wpływ na obecny przemysł muzyczny. Teraz jest na pewno łatwiej wyprodukować wysokiej jakości muzykę i dystrybuować ją na świecie, co z kolei, sprawia, że nie wszystkim świetnym artystom poświęca się uwagę, na jaką zasługują. Niektórzy ludzie wolą także słuchać tylko poszczególnych piosenek, a nie całych płyt, co prowadzi do zmian w nawykach produkcyjnych. Nie wydaje mi się, aby to marginalizowało rolę samej muzyki. Myślę, że to zmienia jedynie sposób jej słuchania oraz politykę jej sprzedaży. Musimy zaakceptować fakt, że obecnie bezustannie zalewa nas ogromny strumień dźwięków, i zadaniem słuchaczy jest odnalezienie się w tym wszystkim najlepiej, jak potrafią. Jako artysta, mam nadzieję, że ludzie na nowo odkryją „album”, jako pewien format, ponieważ w procesie jego powstania kryje się coś magicznego i specjalnego zarazem. Opowiada on historię, ukazuje nastrój, którego nie da się odczytać za pomocą jednej piosenki…

Dziękiuję za poświęcony czas. Była to dla mnie ogromna przyjemność. Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze i wielu przyszłych sukcesów. Trzymaj się.
Również dziękuję. Podobały mi się Twoje pytania – z niecierpliwością oczekuję na ponowne spotkanie.

Rozmawiał: Kamil Mroziński

author

Kamil Mroziński

 08.09.2013   fot. mat. prasowe

Wrześniowe koncerty Big Fat Mamy!

Burn Selector Festival 2013 już za nami!

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć