Tomasz Zaliszewski i "Cień Wielkiej Góry"

Ten tekst przeczytasz w ok. 11 minut
Tomasz Zaliszewski i Cień Wielkiej Góry
 fot. mat. prasowe hfc.com.pl

Rozmowa z perkusistą Budki Suflera Tomaszem Zeliszewskim w związku z wydaniem kolekcjonerskiego boksa „Cień wielkiej góry” – Live & Original Master Recording”.

Skąd wzięła się idea, aby zarejestrować materiał na „Cień wielkiej góry” w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie?

Tomasz Zeliszewski: (śmiech) My nie mogliśmy o niczym decydować i to nie był nasz wybór. Byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, że nagrywamy płytę. Tak zwane profesjonalne aspekty tego zagadnienia nie były żadnym efektem wolnego wyboru.

Czy wówczas, czyli w 1975 r. były lepsze studia nagraniowe w naszym kraju?

Tomasz Zeliszewski: To było bardzo dobre studio. Miałem wtedy 19 lat, dużo młodzieńczego buntu i specyficznego postrzegania świata. Tam były te same analogowe Studery, które do dziś są w każdym porządnym studiu na świecie, łącznie ze studiami amerykańskimi, jak Village Studios, gdzie parę lat temu mieliśmy przyjemność nagrywać. Wtedy kwestie związane z wyposażeniem studia nie były do dla nas najważniejsze. Z tym że, o ile pamiętam, „Cień wielkiej góry” był nagrywany na czterośladzie.

REKLAMA
Judas Priest News

Wszystko w czasie nagrań poszło tak, jak założyliście, czy może z przyczyn czysto technicznych nie udało się czegoś zrealizować, bo np. brakowało dodatkowych śladów?

Tomasz Zeliszewski: Jestem przekonany, że wszystko udało nam się zrealizować. Nie pamiętam niczego, co by nas zmartwiło, zdezorganizowało pracę czy zburzyło artystyczną koncepcję i nasz zapał, a było związane z niemocą finansową czy technologiczną. Mało tego. Warto pamiętać o udziale, i to genialnym, Czesława Niemena, który pożyczył nam organy Hammonda i Minimooga. Mieliśmy również do dyspozycji kwintet smyczkowy, a chórki śpiewały Alibabki. To byłoby niesprawiedliwe i nieprawdziwe, gdybyśmy dzisiaj mówili, że czegoś nam brakowało. Suita „Szalony koń”, jak i pozostałe utwory na płycie mają prosty przekaz: pokazanie zespołu, który jest kwartetem – trzech instrumentalistów i wokalista. Były oczywiście potrzebne międzyzgrania, bo cztery ślady to zbyt mało, ale to nadużycie, gdybyśmy dziś po prawie 40 latach narzekali, że ktoś nam pod nogi podstawiał kłody.

Co z nagłośnieniem poszczególnych instrumentów w studiu?

Tomasz Zeliszewski: My po prostu graliśmy, nie mieliśmy żadnej akustycznej koncepcji dotyczącej rejestracji. Weszliśmy do studia jako bardzo młodzi ludzie i już na miejscu okazało się, że nagranie realizował prof. Janusz Urbański ze swoją małżonką. Ekipę studia stanowili doświadczeni fachowcy. Pamiętam, że byliśmy potwornie nakręconymi, przejętymi, młodymi muzykami. Dla nas hasło wydania płyty było tożsame z tym, jakbym się dziś dowiedział, że lecimy na Marsa. Trudno mi znaleźć odpowiednik, który wyrażałby stopień zachwytu, radości, szczęścia i egzaltacji czy zwykłej normalnej „szajby”, która dorównywałaby tamtym emocjom.

Jak wyglądał etap po nagraniach, czyli montaż, produkcja. Braliście w tym udział?

Tomasz Zeliszewski: Nie, my tylko nagraliśmy materiał. Prof. Urbański zgrał całość i tak naprawdę to po kilku miesiącach w Sopocie trzymaliśmy w rękach najcenniejszą dla nas rzecz na świecie, czyli gotowy winylowy egzemplarz płyty „Cień wielkiej góry”.

Było wcześniej kilka reedycji kompaktowych „Cienia wielkiej góry”, skąd więc pomysł na takie ekskluzywne wydanie z dodatkowym, współcześnie nagranym koncertem?

Tomasz Zeliszewski: To jest artystyczny projekt. Ten debiutancki album był dla nas czymś niezwykle ważnym. Tak pięknym, że nikt z nas muzyków nigdy nie żałował, że w tamtym czasie nie zarobiliśmy na tej płycie kroci. Mówię o tym z wielkim entuzjazmem i z miłości do tej muzyki. Patrząc na obecny rynek, dostrzegliśmy bardzo prostą rzecz. To jest płyta, która zaprezentowana ponownie jest kompletnie nową, świeżą ofertą na polskim rynku. Z oryginalnego składu pozostały trzy osoby: Krzysztof Cugowski, Romuald Lipko i moja skromna osoba. Niestety nie żyje gitarzysta Andrzej Ziółkowski. Postanowiliśmy ją ponownie zagrać i wydać właśnie w takiej wersji, bo to jest płyta, którą zabralibyśmy na przysłowiową bezludną wyspę. Pewnego dnia powiedzieliśmy sobie: „zmierzmy się z tym!”. Zagraliśmy koncert 14 października 2011 r. w studiu koncertowym Radia Lublin. Jesteśmy starszymi panami, chcieliśmy po „paru” latach powiedzieć naszym fanom, że tak naprawdę z krwi, duszy i przekonań jesteśmy rockowo-bluesowym zespołem. Takie są nasze korzenie i takie były pierwsze płyty. Często wydaje się reedycje płyt po to, aby wyciągnąć od fanów trochę grosza. Ale wy postawiliście na jakość i dodatkowy koncert z materiałem „Cień wielkiej góry”. Chcieliście pokazać – zobaczcie, istniejemy, nadal gramy i jesteśmy w dobrej formie!

Tomasz Zeliszewski: Częściowo tak, ale proszę wziąć do ręki to wydawnictwo i otworzyć. To jest bardzo kosztowna produkcja z zachowaniem wszystkich kanonów przy tego typu przedsięwzięciach. Wyjątkowo pieczołowicie przygotowaliśmy się do tego projektu. Postaraliśmy się między innymi o udostępnienie nam jedynej istniejącej na świecie taśmy-matki.

Z Polskich Nagrań?

Tomasz Zeliszewski: Tak, zresztą muszę się przyznać, że przeżyłem szok. Okazało się bowiem, że firma ma fantastyczne, klimatyzowane archiwum i taśmy przechowywane są w idealnych warunkach. Naprawdę byłem pod wrażeniem i wielkie chapeau bas! To proszę mi przy tej okazji wyjaśnić jedną kwestię. Do tej pory reedycje płyty „Cień wielkiej góry” nie były tłoczone w oparciu właśnie o oryginalne taśmy masteringowe?

Tomasz Zeliszewski: Ależ skąd. Spuśćmy na to zasłonę milczenia. W 90% remastery, reedycje i tego typu hasła są zabiegiem marketingowym. Nie zostaje wykonywany albo w nikłym stopniu jakikolwiek proces transpozycji audio. My z kolei poprosiliśmy o współpracę największego w tej dziedzinie „świra” (w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu), jakiego znam, czyli Piotra Nykla (firma Nykiel Audio). Piotr nie dość, że jest naukowcem, to jest również artystą. Oprócz gigantycznej wiedzy i talentu w dziedzinie elektroniki audialnej ma świetny gust i słuch muzyczny. W przypadku „Cienia wielkiej góry” został wykonany prawdziwy proces przeobrażenia, przeniesienia dźwięku zarejestrowanego analogowo na taśmie-matce na płytę analogową oraz na nośnik cyfrowy.

Budka Suflera

Podobno magnetofon firmy Studer został w tym celu specjalnie zmodyfikowany?

Tomasz Zeliszewski: Tak, ale warto pamiętać, że zostały również zastosowane i inne wynalazki Piotra, które specjalnie konstruuje do takich celów.

Jak rozumiem, przy każdym etapie przysłuchiwaliście się efektom „wynalazków” Piotra Nykla?

Tomasz Zeliszewski: (śmiech) Tak, oczywiście, choć nie mogę powiedzieć, że robiliśmy to razem, bo my o tym nie mamy pojęcia. Jesteśmy muzykami, każdy etap Piotr nam demonstrował i mogliśmy go ocenić od strony czysto muzycznej.

Gdzie tłoczono winyle i czy były tzw. próbne tłoczenia?

Tomasz Zeliszewski: Chcieliśmy najwierniejszej i najwyższej jakości. Wysłaliśmy taśmy do angielskiej tłoczni Hayes oraz prestiżowej manufaktury holenderskiej Record Industry. Ku mojemu zdziwieniu wygrali „Holendrzy”. Na test pressingach okazało się, że wszyscy wytypowali Record Industry.

Jak rozumiem, z tej taśmy-matki już nic nie da się „wycisnąć” i jest to ostateczna, definitywna edycja płyty?

Tomasz Zeliszewski: Co Pan opowiada? Ależ skąd! Jak skończy się nakład, to przy dodruku Piotr Nykiel już zapowiedział, że udoskonalił przetwornik cyfrowo-analogowy i teraz jeszcze piękniej „rozsuniemy tę kurtynę”. Proszę więc trochę poczekać i odżałować grosza, bo zapowiada się jeszcze przestrzenniejsza i piękniejsza muzyka. W tej dziedzinie nie ma kody.

I nie należy mówić „never say never”?

Tomasz Zeliszewski: Oczywiście. Mało tego, w ten sposób chcemy zaprezentować i inne nasze płyty, jak choćby „Przechodniem byłem między wami”.

Wracając do kolekcjonerskiej edycji „Cienia wielkiej góry”, każdy może wykonać test porównawczy nośnika analogowego i cyfrowego. I właściwie w każdym aspekcie „wygrywa”, choć to może nie najlepsze słowo, płyta winylowa. Zachwycająca średnica, świetna dynamika i, co chyba najważniejsze, naturalna, niezwykle przestronna scena bez wyostrzeń jak na płycie CD.

Tomasz Zeliszewski: Nie ma przede wszystkim tego „zgniecenia”, kompresji charakterystycznej dla CD. Muszę też powiedzieć, że jak usłyszałem tę wersję na winylu, to nabrałem szacunku dla studia nagrań PWSM w Warszawie, Polskich Nagrań i dawnych produkcji. Zacząłem słyszeć muzykę, ten materiał zrobił się po prostu muzykalny, co jest niezwykle istotne i o czym w dobie „kosmicznej” technologii często zapominamy.

Słuchając po raz pewnie setny tego materiału (szkoda, że nie od razu w takiej wersji), zastanawiam się, na czym polega fenomen „Cienia wielkiej góry”? Oprócz oczywiście aspektów czysto muzycznych, jak udane kompozycje, układ płyty czy pozytywna chemia między muzykami. Wydaje mi się, że znaleźliście odpowiedni balans między akustyką, a elektroniką. Płyt z lat 70., gdzie mówiąc delikatnie, „przegięto” z wykorzystaniem i fascynacją możliwościami instrumentów klawiszowych, często po prostu nie da się słuchać, brzmienie tak bardzo się zestarzało. Na waszym debiucie jednak dominują gitary, a jeśli klawisze, to jest to moog czy organy Hammonda, które przeżywają swoją drugą albo i trzecią młodość.

Tomasz Zeliszewski: W tym wypadku podpisuję się pod każdym słowem (śmiech). Dziękuję w imieniu własnym i kolegów z zespołu, że Pan to powiedział. To jest komplement i jednocześnie wyraz uznania. Jest rzeczywiście w tej muzyce prostota i szczerość przekazu. Począwszy od tekstu, po każdą nutę, wszystko jest potwornie wiarygodne.

Jak długo trwały przygotowania do reedycji płyty oraz do koncertu w studiu Radia Lublin?

Tomasz Zeliszewski: Do płyty studyjnej z bardzo dużym wkładem Piotra Nykla, gdzie były dyskusje nad ideą, próbki, koncepcje, przygotowywaliśmy się ponad rok. W przypadku płyty live były próby i kilka miesięcy przygotowań do samego koncertu. Może bardziej dotyczyło to naszych młodych muzyków niż naszej trójki. My tylko musieliśmy sobie przypomnieć materiał. Zresztą muszę się przyznać, że po 40 latach to był dla nas duży stres. Zmierzenie się z „młodością” jest zabiegiem ryzykownym.

Ale jednocześnie chcieliście dość wiernie odtworzyć oryginał?

Tomasz Zeliszewski: Oczywiście. Tyle tylko, że grać i śpiewać coś, jak się miało 20 lat, a teraz, gdy ma się sześćdziesiątkę, to proszę mi wierzyć – ogromne przeżycie. Można przez taki zabieg lekko własną legendę sprowadzić do parteru. Powiem jednak może trochę bezczelnie i nieskromnie, że jakoś sobie z tym poradziliśmy.

Ten materiał koncertowy został nagrany jak rozumiem na ProToolsach?

Tomasz Zeliszewski: Tak, musieliśmy podjąć decyzję o takim sposobie nagrania głównie ze względu na ograniczenia czasowe. Czy obróbka materiału koncertowego była czasochłonna i czy trzeba było dokonać jakichś poprawek?

Tomasz Zeliszewski: Przyznam szczerze, że tak. Piotr Nykiel miał zastrzeżenia do pierwszych miksów, tak samo zresztą, jak i my. Jak już się pojawiają deadline’y wydawnicze, to żarty się kończą. Ręce się trzęsą i słuch zawodzi, bo człowiek chce jak najlepiej, ale pojawia się ryzyko, że tracimy dystans do zarejestrowanego materiału. Czasami zamiast budować – burzymy. Koniec końców kompromisem jest wersja, która trafiła na wydawnictwo. Czy ten materiał koncertowy w tych ostatnich fazach przepuszczono przez urządzania analogowe?

Tomasz Zeliszewski: Tak, całość masterował Piotr Nykiel, który powiedział nam, że już następna płyta nie będzie zawierać nawet „pierwiastka cyfry”. W takim razie czekamy na kolejne tak udane remastery płyt Budki Suflera, a na zakończenie proszę się „pochwalić”, na jakim sprzęcie słucha pan na co dzień muzyki?

Tomasz Zeliszewski: Proszę bardzo: gramofon analogowy SME 30 z ramieniem SMEV i wkładką Benz Micro LP, do tego referencyjny phonostage firmy ASR, preamplifier to z kolei jeden z najbardziej udanych produktów firmy Accuphase C-280, napędzam to wszystko końcówką mocy Halcro dm38. Jeżeli słucham cyfry, to z zestawu CD/SACD dCS-a (Elgar/Delius/Verdi), ale przepuszczonego przez przetwornik cyfrowo-analogowy firmy Nykiel Audio. To naprawdę niesamowity sprzęt wśród przetworników. Podobnie zresztą jak okablowanie Nykiel Audio, którego używam. Analogowych taśm słucham również ze studyjnego Studera 807. Używam do dziś dostępnych taśm masterowych, np. Emtec Studio Master. Zdarza się tak, że płyty bardziej wartościowe przegrywam na magnetofon szpulowy. A co do kolumn to posiadam JMLab Utopia.

Rozmawiał Sylwester Podgórski – „Hi-Fi Choice”/Polskie Radio Koszalin
Materiał dzięki uprzejmości serwisu www.hfc.com.pl

author

Sebastian Płatek

Redaktor naczelny
 redakcja@netfan.pl

 19.05.2012   hfc.com.pl   fot. mat. prasowe

Muzyczny kogel-mogel ze szczyptą humoru w Gliwicach już 27 maja!

Vavamuffin w Gdańsku

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć