J.D. Overdrive daje nam namiastkę hedonistycznej wolności...

Ten tekst przeczytasz w ok. 12 minut
J.D. Overdrive daje nam namiastkę hedonistycznej wolności...
 fot. jdoverdrive.pl

Rozmowa z zespołem J.D.Overdrive – Artystą kwietnia NetFan.pl

Na waszej stronie internetowej w barwny i dowcipny sposób opisujecie historię założenia zespołu. Warto na początek przybliżyć czytelnikom genezę nazwy J.D. Overdrive – co ona oznacza i skąd się wzięła.
Suseł: Cóż, zacząć należy chyba od tego, że kiedyś w pijackim amoku wymyśliliśmy sobie, że nazwiemy naszą kapelę Jack Daniels Overdrive, zupełnie nie zważając na takie rzeczy jak zastrzeżony znak towarowy i tego typu badziewia (śmiech). Co więcej, pod tą banderą wydaliśmy nawet EPkę i kiedy już myśleliśmy, że ujdzie nam to na sucho, przyszła do nas depesza z Tennessee od wiadomego producenta bursztynowego trunku. Po konsultacji ze znajomym z prawniczego środowiska doszliśmy do wniosku, że najbezpieczniej będzie po prostu zmienić nazwę zamiast narażać się na wojnę z armią prawników, którą niewątpliwie dysponuje koncern produkujący Jacka Danielsa. I kiedy przyszło do zmiany, zdecydowaliśmy się na J. D. Overdrive, głównie po to, aby adres naszej strony internetowej pozostał ten sam. Większość ludzi widzi w tym skrót starej nazwy, co nam absolutnie nie przeszkadza. A że taki Stempel np. twierdzi że to „Jem Dżem Overdrive”, to już zupełnie inna historia...

REKLAMA
Tool News

We wspomnianej historii zespołu na początku pada zdanie „Liczy się sex, drugs & rock’n’roll, podlane hektolitrami bursztynowego trunku prosto z zatęchłych piwnic Tennessee”. Czy można brać je za credo zespołu czy lepiej odbierać to jako typowy przejaw waszego humoru? Słowa te brzmią jakby padły z ust samego Zakka Wylde’a lub innego kustosza napojów wyskokowych czy ostrego życia, który wie, że życie muzyka rockowego tudzież metalowego to nie pobyt w zakonie.
Suseł: Nie ukrywam, że takie podejście do życia to nasze niespełnione marzenie, bo niestety rzeczywistość nie wygląda już tak różowo – wiesz, trzeba chodzić do pracy, spłacać kredyty, są pewne obowiązki od których za cholerę nie uciekniesz. Ale J.D. Overdrive daje nam właśnie namiastkę takiej hedonistycznej wolności – kiedy jesteśmy na scenie, każdy z nas jest pieprzoną gwiazdą rocka i tylko to się liczy. W czasach, kiedy człowiek rodzi się tylko po to, żeby zarabiać i umrzeć, naprawdę nie śmiałbym prosić o więcej.

Z tego co można wyczytać, to na początku nie graliście stoner metalu – coś a’la Down czy Spiritual Beggars przyszło później, bo na początku były próby brzmienia w stylu RATM czy Coma. Jakiś konkretny powód zmiany stylistycznej? Szczególnie granie w stylu Coma wydaje się ślepą uliczką, bo musielibyście być tak samo napuszeni i emo, a to raczej do was nie pasuje.
Suseł: Ja wiem tylko tyle, że przed moim dołączeniem do grupy Stempel faktycznie lawirował pomiędzy różnymi stylami i nie do końca był pewien jaką muzykę chce grać. Mój poprzednik miał podobno ciągoty wokalne właśnie w stronę Comy, stąd taki a nie inny wybór stylistyczny przy początkach tworzenia grupy. A ja na przesłuchaniu rzeczywiście musiałem zaśpiewać „Killing In The Name” RATM (co mi nie przeszkadzało, bo swego czasu dość często wykonywałem ten numer na koncertach z moim poprzednim zespołem). Na tym właśnie przesłuchaniu powiedziałem chłopakom, że to, co grają strasznie mi się ze stonerem kojarzy i że może warto by pójść w tą stronę. I tak to się zaczęło... A co do samej Comy, jakoś nigdy nie kojarzyli mi się z kapelą emo, osobiście lubię ich muzykę i się tego nie wstydzę. Problemem jest raczej ich publika, w większości złożona z quasi-inteligentnych czytelniczek prozy Paulo Coehlo. Pod tym względem mają pecha. Muzycznie jak najbardziej mi pasują, nie samym stonerem człowiek żyje (śmiech).

Waszą debiutancką Epkę „Pure Concentrated Evil” z 2008 roku przyjęto w prasie entuzjastycznie. Jak doszło do wydania tego materiału i czy dziś, po 3 latach jesteście z niego zadowoleni?
Suseł: „Pure Concentrated Evil” nagraliśmy chyba jakoś w parę miesięcy po tym, jak uformował się nasz pierwszy skład, jeszcze z innym perkusistą i basistą. To była typowa wizytówka zespołu, cztery kawałki, które miały pokazać skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. Osobiście bardzo się cieszę, że ten materiał powstał tak szybko, pamiętam, że było to dla mnie coś niesamowitego – poprzednio śpiewałem w dwóch kapelach, gdzie pomimo ogromu materiału nie udało nam się nagrać chociażby jednego porządnego dema. A jak patrzymy na ten materiał dzisiaj? Ja już np. nie mogę tej EPki słuchać (śmiech), zbyt wiele błędów wychwytuję. Ale nie zmienia to faktu, że płytka spełniła swoją rolę – ludzie dowiedzieli się o naszym zespole i nawet przychylnie wypowiadali się o naszej muzyce. Do dziś nie mogę uwierzyć, że dostaliśmy tyle dobrych recenzji.

Zaciekawił mnie przerywnik „Words Of Wisdom”, w którym pojawia się Bill Hicks, jeden z najlepszych komików amerykańskich w historii, którego słynny Tool również propagował na swoich płytach. Skąd pomysł by umieścić na płycie jego teorię o muzykach na haju? Czyżby poczucie humoru Hicksa było wam bliskie?
Suseł: Hicks to zdecydowanie mój ulubiony komik wszech czasów, facet niezwykle inteligentny, do bólu szczery, ale również najzwyczajniej w świecie szalony. To bardzo kontrowersyjna, ale i fascynująca postać – nie zgadzam się ze wszystkim, co mówił, ale jak mało kto potrafił obnażyć hipokryzję, która zewsząd nas otacza. To budzi szacunek. Dla mnie zawsze był bardziej kaznodzieją niż komikiem – tyle, że zamiast religijnych bredni, oferował czystą, nieskalaną prawdę, która nie zawsze była taka, jak byśmy chcieli. Jako jeden z nielicznych „zabawiaczy” (bo co by nie mówić, pracował jednak w show-businessie) skłaniał do autentycznego myślenia. Kiedy pojawiła się możliwość oddania mu hołdu chociażby poprzez umieszczenie krótkiego cytatu na płycie, nie zastanawiałem się dwa razy. Chłopaki z zespołu nie protestowali i stąd na EPce pojawiło się „Words of Wisdom”. Myślę, że na każdej naszej płycie będziemy chcieli przemycić coś z mądrości Hicksa.

Mieliście już okazję grać przed jednym z najlepszych bandów stonerowych, Down Phila Anselmo. Jak wspominacie ten koncert? Udało się wam porozmawiać w ogóle z muzykami zespołu?
Suseł: Ja niestety nie bardzo miałem czas na interakcję z legendą, to chyba lepiej wyszło reszcie kapeli (śmiech). Ale trzy słowa z Kirkiem i Pepperem zamieniłem. A co do samego koncertu – naprawdę niesamowite przeżycie, głównie dzięki publiczności, która fenomenalnie nas przyjęła. A mówimy tu o cholernie wymagającej publiczności...

Jak już poszedłem wątkiem koncertowym – niedawno wystąpiliście przed kolejnymi tuzami - Black Label Society. Jak wrażenia? I tradycyjnie – była okazja na zapoznanie się z Zakkiem Wyldem?
Suseł: Miałem wrażenie, że Zakk był tego dnia wybitnie nie w sosie, pokłócił się nawet ze swoim managerem, chociaż nie mam pojęcia o co. Koncert jednak zagrał zawodowy – to w końcu profesjonalista. A z naszym występem było analogicznie jak z Downem – przed wejściem na scenę sraliśmy po nogach z nerwów, ale kiedy zagraliśmy pierwszy numer i usłyszeliśmy burzę oklasków, wiedzieliśmy już, że będzie dobrze (śmiech). Po raz kolejny publiczność przyjęła nas fantastycznie i pozostaje nam tylko z całego serca podziękować uczestnikom tego koncertu za to, że dzięki nim przez 25 minut mogliśmy się poczuć królami wszechświata (śmiech).

Mając już tak znaczące doświadczenia koncertowe, jest ktoś jeszcze z kimś chcielibyście zagrać szczególnie? Ja bym was np. widział obok Electric Wizard lub Ufomammut. Byłoby bez wątpienia ciekawie.
Suseł: O tak, te zespoły cenimy wysoko i wystąpić z nimi to byłby nie lada zaszczyt. Ja osobiście dałbym sobie nogę upierdolić, żeby tylko móc supportować Monster Magnet. Uwielbiam tą kapelę, a ich ostatni album nie opuszcza mojego odtwarzacza. Wiem, że to dość wygórowane marzenie, ale skoro udało się z Downem i BLS to kto wie, co jeszcze na nas czeka...

Jesteście w trakcie kończenia pracy nad debiutancką płytą, której tytuł brzmi „Sex, Whiseky & Southern Blood”. Kiedy można się w takim razie spodziewać jej w sklepach, kto będzie wydawcą i co szykujecie dla słuchaczy? Sprawdzona mieszanka tego co do tej pory reprezentujecie czy jednak będą jakieś zaskoczenia?
Suseł: Płyta jest już prawie gotowa i najpóźniej w maju powinna trafić do sklepów. Wydawcę w sumie już znamy, ale czekamy na podpisanie kontraktu, aby móc to oficjalnie ogłosić. Na albumie znajdzie się 10 kawałków plus intro, w tym trzy numery z „Pure Concentrated Evil” nagrane na nowo. Myślę, że wyszedł nam dość zróżnicowany materiał – mamy tu zarówno mocniejsze numery, jak i spokojniejsze fragmenty, w tym akustyczną balladę, co akurat w naszym przypadku może być właśnie niezłym zaskoczeniem...

Od początku gracie w czteroosobowym składzie. Zmiany dokonywały się głównie wśród basistów i perkusistów. Teraz Łukasz „Peo” Pomietło rzekomo po trasie chce odejść z grupy. Trochę to dziwne w przypadku, gdy jesteście przededniu wydania debiutanckiego longplaya. Macie już może kogoś na oku, jeśli chodzi o zastępstwo?
Suseł: Perkusistę na razie zmieniliśmy tylko raz i na więcej się nie zanosi. Z basistami faktycznie nie jest już tak różowo. Peo nigdy nie ukrywał, że nie do końca pasuje mu styl muzyczny, w jakim się obracamy. Nie zmienia to faktu, że jest fenomenalnym muzykiem i będąc w naszym zespole zawsze dawał z siebie 100%. W końcu jednak zdecydował się pójść inną ścieżką, a my szanujemy jego decyzję. Myślę, że wybrał ten właśnie moment dlatego, że przed nami sporo koncertowania, promocji – rzeczy, na które on niekoniecznie miałby czas. Tak jak mówiłem, my to szanujemy i nie mamy o nic pretensji – Peo to naprawdę wspaniały człowiek i wiele mu zawdzięczamy. W temacie następcy coś już faktycznie ruszyło, ale na razie jeszcze niczego nie potwierdzamy...

Jak wygląda powstawanie utworu u J. D. Overdrive – mówiąc ściślej, kto najczęściej wpada z jakimś pomysłem i co się dzieje dalej z nim.
Suseł: Szkic kompozycji zawsze wychodzi od Stempla, potem wspólnie decydujemy co w danym numerze można by zmienić/ulepszyć. Każdy ma w sumie swoją rolę, do mnie należą linie wokalne i teksty.

Stempel: Faktycznie, to ja zawsze przynoszę zarys numeru – w 90% przypadków jest to już w zasadzie gotowy numer, który ogrywamy i zastanawiamy się, czy tak jest ok czy jednak może coś warto byłoby zmienić. Prawda jest taka, że chyba jedynie „The Art Of Demolition” zostawiliśmy od początku do końca w takiej formie, w jakiej go przyniosłem na próbę. Nad aranżem pracujemy wszyscy i póki co nie mieliśmy nigdy większych problemów nad ustaleniem „jednej wersji wydarzeń” (śmiech).

Czym inspirujecie się przy tworzeniu muzyki i doborze tematyki w tekstach?
Suseł: O muzyce niech wypowie się Stempel. Jeśli chodzi o teksty, przeważnie powstają one stricte pod muzykę – dynamika danego utworu naprowadza mnie na taki czy inny temat. Raczej nie planuję z góry, o czym będzie dany numer – czasem ciekawie jest pozwolić słowom swobodnie płynąć, przynosi to całkiem interesujące efekty. Ale są oczywiście wyjątki, np. taki Boot Hill powstał pod wpływem fascynacji mitologią Dzikiego Zachodu – mianem „Boot Hill” określano cmentarze dla rewolwerowców, czasem bohaterów, a czasem łotrów. No i kiedy o tym przeczytałem, wiedziałem już, że do jakiegoś kawałka na pewno będę musiał ten cmentarz wcisnąć (śmiech).

Stempel: Muzyka JDO to wypadkowa wszystkiego, czego słucham. Oczywiście najwięcej w tym całym zamieszaniu wpływów Black Label Society, Pantery, Down czy Spiritual Beggars, ale jest też masa innych rzeczy – Machnie Head, Dream Theater, Tenacious D, Behemoth a nawet Anna Maria Jopek czy Mike Stern. Trochę to wszystko pokręcone, ale słucham różnej muzyki i z każdej staram się czerpać… matko jak to patetycznie zabrzmiało (śmiech)

Prócz wydania pierwszej płyty, jakie plany przewidujecie na przyszłość? Jakaś trasa koncertowa za granicą może?
Suseł: Trasa za granicą to chyba na razie zbyt wysokie progi, zobaczymy najpierw jak płytka poradzi sobie na ojczystej ziemi. W planach mamy nakręcenie teledysku do jednego z utworów na płycie, myślimy też o jakimś merchu – wiesz, koszulki, stringi, te sprawy (śmiech). Chcemy pokazać, że bierzemy tą cała zabawę w zespół na poważnie.

Zostaliście wybrani Artystą Kwietnia w naszym serwisie. Jest to część akcji, która ma na celu wypromowanie młodych, nieznanych jeszcze szeroko zespołów z różnych gatunków muzycznych. Tym razem padło na wasz zespół, który zapowiada się obiecująco, jeśli chodzi o cięższe granie. Jak oceniacie w takim razie swoje szanse na dzisiejszym rynku muzycznym?
Suseł: Zależy od tego, co rozumiesz przez pojęcie „rynek muzyczny”. Jeśli mowa o mainstreamie, to z góry mamy przesrane – nie gramy ładnie i melodyjnie, nie mamy tekstów po polsku, a ja wzorem Kupichy nie próbuję nieudolnie naśladować Eddiego Veddera. Piękni też nie jesteśmy (śmiech). Ale patrząc na dzisiejszą tzw. polską scenę muzyczną naprawdę nie chciałbym być jej częścią. Obecnie mamy albo wypalające się gwiazdy „rocka” pokroju Kombi, Iry czy Lady Pank, albo plastikowe beztalencia z Dodą czy innym Feelem na czele. Lepiej sprawa ma się z ciężkim graniem, jest naprawdę sporo świetnych i utalentowanych kapel w naszym kraju i tutaj absolutnie nie mamy czego się wstydzić. Muzyka, jaką gramy w JDO jest w gruncie rzeczy niszowa, ale jest to na szczęście nisza, która z czasem nie przestaje istnieć – rockowo-metalowe granie nigdy nie wychodzi z mody i ludzie zawsze będą chcieli takiej muzyki słuchać. Oby też i tej w naszym wykonaniu (śmiech).

Rozmawiał: Kamil Dachnij

author

Sebastian Płatek

Redaktor naczelny
 redakcja@netfan.pl

 02.04.2011   fot. jdoverdrive.pl

Euphoria of Trance już 29 lipca 2011!

Konkursy NetFan.pl: Wyniki

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć