"Zderzenie dwóch żywiołów..."

Ten tekst przeczytasz w ok. 9 minut
Zderzenie dwóch żywiołów...
 fot. variusmanx.pl sonymusic.pl

Rozmowa z Robertem Jansonem - liderem grupy Varius Manx w związku z premierą najnowszego albumu "Eli"

Nie pytam, dlaczego wracacie na scenę, bo muzycy są po to, by grać. Chciałbym jednak wiedzieć, dlaczego właśnie teraz?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ nie wybieraliśmy specjalnego czasu. Były chwile, kiedy zastanawialiśmy się nawet, czy ten zespół w ogóle jeszcze będzie istniał, ale te ciemne dni, te chmury powoli przechodziły. Potrzebowaliśmy tego czasu akurat tyle, ni mniej ni więcej. To decyzje w życiu niekiedy kierują tym „czasem’’ i weryfikują inne, wcześniejsze plany. U nas właśnie się tak stało, wszystko poukładało się w tym momencie, a nie w innym. Wiemy, że Varius Manx to nasze dziecko, kochamy muzykę i ten zawód, który wykonujemy od 20 lat, a przy tym, trzeba to powiedzieć szczerze, praca w tym zespole to dla kilku jego członków również jedyne źródło utrzymania. Reasumując to nasza pasja życia. Granie piosenek Varius Manx pod nazwą X nie miało sensu, więc podjęliśmy decyzję o powrocie jako V.M. Pierwszy wielki utwór Varius Manx, czyli "Ona ma siłę", był dla nas najbardziej klarowną podpowiedzią. Ona – to w tej chwili Anna Józefina Lubieniecka. Charyzmatyczna młoda wokalistka, buntowniczka, której towarzyszy czterech panów w średnim wieku, ze sporym bagażem doświadczeń. Takie połączenie dwóch żywiołów to dobra prognoza na przyszłość.

REKLAMA
Judas Priest News

Ta decyzja wymagała odwagi. Grając pod innym szyldem trochę zeszlibyście z celownika tym, którzy będą chcieli, chociażby w anonimowych internetowych komentarzach, drążyć temat wypadku. Jesteście gotowi stawić temu czoła?
Zmiana szyldu także nie gwarantowałaby spokoju. Zawsze ktoś brałby nas na celownik. Wiele winy leży po stronie ludzi piszących nieobiektywne teksty dla niektórych mediów, takich które z zasady mają prowokować, żeby żyć, sprzedać się, utrzymać się na rynku... Czytelnikowi bardzo łatwo ocenić negatywnie osobę publiczną, po przeczytaniu tak spreparowanej notatki. Nie jest w stanie poznać faktów, ale z drugiej strony pewnie nie jest to osoba, dla której takie fakty się liczą, skoro czyta, lub nawet komentuje jakieś wyssane z palca sensacje, stworzone na potrzeby danego poranka w portalu albo okładkowego tematu jakiegoś nierzetelnego pisma. Czytelnicy tych „specyficznych” mediów potrafią pisać okropne rzeczy nawet po śmierci Jana Pawła II. Dla ludzi małostkowych prawda nie ma znaczenia, oni nie chcą jej znać. Cóż ja mogę na to poradzić? Każda osoba publiczna ma ten problem. Na szczęście według socjologów - ludzie, którzy piszą okropności w internecie, to bardzo mały procent naszego społeczeństwa. Więc, my Polacy nie jesteśmy tacy znowu źli. My możemy sobie spojrzeć w lustro i nikt nam tego nie zabierze. Każdy ma prawo do życia. Wiele osób mnie przekonywało żebym się podniósł, że warto i żebym wrócił do życia i do zespołu. Do radości. Dla siebie, rodziny, dla życia. Jest też wielu ludzi, którzy mówią do mnie: Panie Robercie, jak się cieszymy, że wróciliście!

Niewiele jest na świecie zespołów, którym udało się przetrwać zmianę wokalistki czy wokalisty, nie mówiąc już o takich, którym powiodłoby się to kilkakrotnie. Myśli pan, że wam uda się tego dokonać po raz kolejny?
To już nie jest kwestia odwagi, ale wewnętrznej siły, która ciągnie nas do tego, by pokazać coś nowego, coś ciekawszego. Ostatnia dekada, wliczając w to niemal pięć lat, które minęły od wypadku, była dla mnie czasem poszukiwań. Nowej płyty, która ukaże się w marcu, nie postrzegamy przez pryzmat rynku. Nie tworzyliśmy piosenek, które miałyby się na siłę spodobać jakiejś konkretnej grupie odbiorców, bo uważam, że takie próby zwykle kończą się żałośnie. Nie chcę używać zbyt górnolotnych sformułowań, ale wydaje mi się, że przestaliśmy błądzić, że na nowym materiale Varius Manx odnaleźliśmy swoją drogę. Przygotowujemy płytę z muzyką, której żaden z nas nie będzie się wstydził. Czy znajdziemy odbiorców? To marzenie każdego artysty. Wydając album po siedmiu latach, w dodatku z taką smutną historią na koncie i z nową wokalistką, na pewno podejmujemy duże ryzyko. Ale nadal chcemy żyć, a naszym życiem jest muzyka.

Siedem lat w muzyce to szmat czasu. Bardzo się zmieniliście? Wydaje mi się, że aranżacje nowych piosenek są bardziej oszczędne, że rzadziej sięgacie po bombastyczne brzmienie, znane z przebojów Varius Manx sprzed dekady.
Pewnie coś w tym jest… ale tylko to coś. Będzie to album spójny, romantyczny bardzo osobisty. Natomiast co do brzmienia… Owszem, mieliśmy płyty, na których instrumentów było więcej, jak choćby "Ego", z "Orłem…" na czele, ale nowy album wciąż jest jeszcze w fazie przygotowania. Nagrywamy wiele instrumentów i na tym etapie nie wiemy jeszcze, które z nich zostaną. Z mojego punktu widzenia istotną zmianą jest to, że poza tym typowym instrumentarium, jakim jak gitary, perkusja czy piano elektryczne, zagrają na niej instrumenty rzadko pojawiające się w polskiej muzyce pop, takie jak cytra, duduk czy harfa. Co nie znaczy, że będzie to płyta tylko dla koneserów. To płyta dla ludzi wrażliwych… Bardzo chciałbym, żeby ludzie odczuwali emocje, gdy będą jej słuchali.

Czy te nietypowe instrumenty to wpływ Pana zainteresowań muzyką filmową?
Nie sądzę. To raczej efekt zderzenia dwóch żywiołów, nas i Józefiny. Ona jest wulkanem energii i trochę nas rozruszała. Inspirowaliśmy się nawzajem i dzięki temu nowe instrumenty mogły pojawić się na płycie.

Skąd wytrzasnęliście Józefinę? I co ona ma w sobie takiego, czego inne nie miały?
Słyszałem o Józi już kilka lat temu, ale wtedy dopiero dochodziłem do zdrowia i do głowy by mi nie przyszło, że ta utalentowana dziewczyna będzie kiedyś śpiewać w naszym zespole. A przyprowadziła ją nasza poprzednia menedżerka - Monika Paprocka. Rozmawialiśmy w jakiejś kafejce i zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Słyszała od ludzi, jaki surowy ze mnie człowiek, jaki kat i chyba pozytywnie ją zaskoczyłem (śmiech). Natomiast my, kiedy usłyszeliśmy w jej wykonaniu kilka naszych piosenek, doszliśmy do wniosku, że to może być to. Poczuliśmy w zespole, że jest bardzo utalentowaną wokalistką. Z Józią jesteśmy także trochę pokrewnymi duszami, kruchymi artystycznie.

Czy kiedy takie stare wygi biorą sobie smarkulę do zespołu, to jej przysługuje jakiekolwiek prawo głosu?
Józefina wyrosła w innym pokoleniu. Jest bardzo otwarta, zawsze mówi co myśli. Jej głos znaczy tyle samo, co głos każdego z nas. Są spory, kłócimy się, a ona od razu pokazuje wszystkie emocje, kiedy jej coś nie pasuje. Albo tupie nogą… Reasumując - nie ma mowy o nudzie.

Jesteście w stanie poradzić sobie z emocjami manifestowanymi w ten sposób? Pewnie dawno tego nie widzieliście.
Czasem reagujemy na emocje Józi jak typowi mężczyźni, czyli ustępujemy (śmiech). To dla nas nowe doświadczenie, zaskakujące. Zarówno na plus, jak i na minus. Choć zdajemy sobie sprawę z tego, że mimo doświadczenia i my popełniamy błędy, nie możemy oddać Józi pieczy nad całą płytą. Ja ją traktuję jak ojciec, tłumaczę, rozmawiam… Przychodzi do nas do domu, to płaszcz jej wyczyszczę… Moja własna córeczka ma dziewięć lat, a ta jest nieco starsza. A już zupełnie na poważnie – na szczęście ten jej gniew w studiu ma podłoże artystyczne. Józia potrafi więc porozumieć się z nami, pójść na kompromis. Ale ma też ciekawe spostrzeżenia, ma własną wizję tego, jak mają być zrealizowane jej partie wokalne

Co musicie zrobić, żeby ją rozzłościć?
To są różne sytuacje. Realizator ma swoje sposoby, a my swoje. (śmiech)

Czas waszych największych triumfów to okres przedcelebrycki. Zdobyliście popularność dzięki przebojowym piosenkom, a dzisiaj dla odmiany mamy popularnych piosenkarzy bez przebojów. Jest dla Varius Manx miejsce w takim świecie?
Nie wiem. Wszyscy wokaliści muszą być po trosze celebrytami, kompozytorzy niekoniecznie. Ja nigdy celebrytą nie byłem, zresztą nie lubię tego słowa…

To może: gwiazda?
Gwiazdy świecą na niebie i niech tam pozostaną.

Zostańmy więc przy celebrytach
Zawsze oddzielam w swoim przypadku życie zawodowe od prywatnego. Rzadko pojawiam się na imprezach i jest to mój wybór. Nigdy mnie to nie kusiło, dla mnie liczy się muzyka. W życiu prywatnym jestem szczęśliwym człowiekiem i ukazuję to życie światu w minimalnej wersji. Nie neguję jednak ludzi, którzy mają inne preferencje w tym temacie, pewnie im z tym dobrze i tyle. Dla każdego jest miejsce na Ziemi.

Wiem, że jest Pan zafascynowany muzyką filmową, a więc światem, gdzie kompozytor pełni rolę służebną wobec obrazu. Czy ktoś, kto od tylu lat jest liderem zespołu, jest gotów na takie wyrzeczenia?
Tak, w świecie muzyki filmowej panem i władcą jest producent, a w drugiej kolejności reżyser. Jestem na to przygotowany i wiem, że będę to robił. U nas ludzi bardzo szybko się szufladkuje i choć jestem włożony w pudełko z piosenkami, zamierzam się z niego wydostać. Pisałem już muzykę do filmów i sprawiło mi to ogromną radość. W 2008 roku napisałem muzykę do filmu "Świadectwo", opartego na wspomnieniach Kardynała Dziwisza, w reżyserii Pawła Pitery. Był to dla mnie zaszczyt, ponieważ pisałem muzykę do filmu o Janie Pawle II. Premiera odbyła się w Watykanie, brał w niej udział Papież Benedykt XVI. Wspaniałe było również to, że częsć muzyki do tego filmu napisał Vangelis. To dla mnie zaszczyt - widziałem swoje nazwisko obok nazwiska tak wspaniałego, nagrodzonego Oskarem kompozytora. W tym roku miałem sposobność okrasić również swoją muzyką (w postaci piosenek) spektakl ,,Maszyna do liczenia’’ na podstawie Elmera Rice’a i w reżyserii Eugeniusza Korina w Teatrze 6.piętro. Obecnie pracuję nad muzyką do komedii ,,Wojna żeńsko-męska’’ Łukasza Palkowskiego.

Skąd ta miłość do muzyki filmowej?
To fascynacja obrazem, dopasowanie muzyki do akcji. Piosenkę możemy wymyślić nawet pod prysznicem, ale muzyki filmowej tak pisać się nie da. Ona wymaga skupienia, pracy z detalami. Jedni dostają swoją dawkę adrenaliny skacząc ze spadochronem, a ja swoją uzyskuję, kiedy widzę kadry filmowe i muszę się do nich dopasować z muzyką. To fantastyczne uczucie.

Ma Pan jakiś ideał? Muzykę, która doskonale współgra z obrazem?
Kilka takich scen jest w "Misji" Rolanda Joffe. Po wyjściu z kina długo byłem w szoku. Ennio Morricone napisał do tego filmu piękną muzykę i trudno mi uwierzyć, że nie zdobył za nią Oscara. Ale system przyznawania tych nagród to już inna historia… Podobnie wstrząsające jest dla mnie to, co stworzył Peter Gabriel w "Ostatnim kuszeniu Chrystusa" Martina Scorsese. Wielkie dzieło.

P&C 2011 Sony Music Entertainment Poland

author

Sebastian Płatek

Redaktor naczelny
 redakcja@netfan.pl

 26.03.2011   sonymusic.pl   fot. variusmanx.pl

Amy Winehouse: duet z legendą

"Zadziałała chemia..."

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć