Krafcy - "Gramy to co czujemy, nie robimy tego pod publikę."

Ten tekst przeczytasz w ok. 8 minut
Krafcy - Gramy to co czujemy, nie robimy tego pod publikę.
 fot. krafcy.com

Rozmowa z Piotrem Nawrockim.

Chciałbym zacząć od waszej historii. Zaciekawiła mnie nazwa zespołu, bo na początku działalności posługiwaliście się nazwą Leniwi Krafce - czyżby była to wariacja od Lenny'ego Kravitza?
Tak, to prawda. Na początku naszej historii nazywaliśmy się Leniwi Krafcy i faktycznie było to nawiązanie do nazwiska jednego z artystów, który w dużej mierze był i w dalszym ciągu jest dla nas inspiracją. Sam początek powstania Krafców datujemy na 1997 rok, natomiast w obecnym składzie gramy od przeszło siedmiu lat. Wraz z ustabilizowaniem się zespołu z nazwy również zniknął przymiotnik „leniwi” - można powiedzieć, że zabraliśmy się do „szycia”, czyli do tworzenia własnych numerów.

REKLAMA
Tool News

Mieliście interesujący start repertuarowy, bo za takowy można uznać pomysł grania własnych aranżacji hitów znanych artystów pokroju George'a Michaela i Jamiroquai? Czemu akurat postanowiliście zacząć w taki sposób? Nie woleliście na początku zaprezentować swoich autorskich rzeczy?
Byliśmy grupą przyjaciół, która spotkała się aby dać upust swoim muzycznym fascynacjom - spontanicznie określiliśmy artystów, którzy stanowili dla nas muzyczne wzory. Po pewnym czasie, granie nie swoich piosenek, nawet we własnych aranżacjach oraz fakt, że mieliśmy coraz więcej pomysłów i do tego rozpierała nas twórcza energia spowodowało że rozpoczęliśmy tworzenie własnych koncepcji muzycznych. Należałoby jeszcze dodać, że każdy z nas miał już wcześniej doświadczenia z innymi zespołami, w których najczęściej nie mieliśmy okazji grać swojej własnej, autorskiej muzyki. Można powiedzieć, że muzycznie dojrzeliśmy nie tracąc przy tym naszej przyjaźni i radości ze wspólnego grania.

W 2006 roku z powodu chwilowej emigracji wokalisty Łukasza Libery, byliście zmuszeni przerwać na jakiś czas działalność koncertową. Czy był to dla was trudny okres? Nie było może myśli, żeby pograć przez ten czas z innym wokalistą?
Zaraz po tym, jak się dowiedzieliśmy, że Łukasz wyjeżdża za granicę rozważaliśmy, co dalej robić. Rok czasu to całkiem sporo. Niemniej wiedzieliśmy, że nie znajdziemy wokalisty, który by do Krafców pasował - jesteśmy zespołem, a nie składem - to jest dla nas bardzo ważne. Natomiast faktycznie nie był to łatwy rok. Z emigracją Łukasza wiąże się jeszcze jedna ciekawa historia - otóż w tym też roku wysłaliśmy naszą płytę demo na eliminacje do koncertu Debiuty Opole 2006. Z ponad 130 zgłoszeń wybrano 30 półfinalistów, w tym także nas. Zaproszono nas na przesłuchanie, które odbywało się wówczas w Warszawie. Umówiliśmy się z Łukaszem, że spotkamy się na miejscu w Warszawie. W dniu przesłuchania, będąc już pod samą Warszawą, Łukasz zadzwonił do nas, że jego lot został... odwołany, a on sam nie będzie miał żadnej możliwości do nas przylecieć byśmy mogli zagrać. Wydaje mi się, że to była dla nas, w naszej całej historii, jedna z najtrudniejszych chwil. Po tym traumatycznym przeżyciu nie poddaliśmy się, przeciwnie zmotywowało to nas do dalszej pracy - jej skutki słychać na naszej płycie - funkowo-rockowa „ef” jest optymistyczna, tak jak i nasz zespół.

To co się rzuca w oczy to wasze muzyczne CV. Gra z TSA, Renatą Przemyk czy Moniką Brodką ewidentnie pokazuje, że nazywaniem was debiutantami jest bardzo zwodnicze. Jak w ogóle wspominacie czas spędzony u boku tych artystów?
W pewien sposób jesteśmy debiutantami - w tym sensie, że debiutujemy jako twórcy swoich autorskich koncepcji muzycznych. Natomiast, jak chodzi o doświadczenia muzyczne, to faktycznie.. nie do końca tacy debiutanci. Faktycznie wymienieni artyści są uznanymi osobami / zespołami na polskiej scenie muzycznej i z pewnością to wspaniały czas dla każdego muzyka mającego taką możliwość, ale też trzeba pamiętać, że także mamy doświadczenia z takich chociażby projektów jak chór Pueri Cantores Sancti Nicolai - każde doświadczenie było dla nas kolejnym etapem przybliżającym nas do miejsca, w którym obecnie jesteśmy.

W waszej twórczości można zauważyć sporo mieszania w gatunkach. Pojawiają się m.in. elementy funku, boogie, disco lat 70-tych. Skąd taka różnorodność stylów? Czyżby była to wypadkowa waszych odmiennych gustów muzycznych?
Nie, nie są to nasze odmienne gusta (chociaż takie na pewno w grupie 6 osób istnieją), tylko swego rodzaju eklektyzm. Nie wyznaczaliśmy sobie nigdy żadnych ram muzycznych, granic, po prostu eksperymentowaliśmy muzycznie - taka czysta twórczość. Inspiracje inspiracjami, ale cała przyjemność w odkrywaniu tego co nowe, dlatego muzyki prezentowanej na płycie „eF” ciężko jest też zaklasyfikować do konkretnego gatunku - i dobrze.

Do nagrania debiutanckiego albumu wybraliście łódzkie studio TonnStudio. Krył się za tym jakiś szczególny powód?
Braliśmy pod uwagę wiele miejsc, ale ostatecznie zdecydowaliśmy nagrywać w studiu Krzyśka Tonna w Łodzi (Krzysiek, serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy!) z tego względu, iż to miejsce pozwalało nam skupić się tylko na tworzeniu nie tylko dzięki profesjonalnemu studiu, ale także zapleczu - przez okres nagrywania płyty byliśmy na miejscu odcięci niemalże od świata. Charakterystyczne dla Studia, w którym nagrywaliśmy jest to, iż dysponuje ono rzadkim, a wręcz ciężko dostępnym sprzętem analogowym - z którego korzystaliśmy przy nagrywaniu „Ef”. Z realizatorami płyty - Krzyśkiem Tonnem i Zbyszkiem Piotrowskim - rozumieliśmy się doskonale co do stylu i klimatu, jaki chcemy oddać poprzez nasze piosenki. (Zbyszka także gorąco pozdrawiamy, dzięki!).

Jak w ogóle przebiegała praca nad albumem? Materiał mieliście już wcześniej przygotowany czy jednak powstały jeszcze jakieś nowe kompozycje w trakcie nagrywania?
Sama sesja nagraniowa poprzedzona była ostrym „szyciem” w sali prób. Staraliśmy się jak najlepiej przygotować materiał, tak aby „odpalić” go w Studiu tak na 100%. Część aranżacji jednak uległa delikatnym zmianom, nie bez wpływu była tu rola Krzyśka Tonna i Zbyszka Piotrowskiego oraz sprzętu dostępnego w TonnStudio. Poza tym, na płycie pojawiły się także Gosia Kunc i Ola Tabiszewska - które wykonały partie chórków, a także Sławomir Berny - mistrz instrumentów perkusyjnych. Obecność gości na płycie sprawiła, że niektóre piosenki nabrały nowego kolorytu.

Co właściwie oznacza tytuł waszego debiutanckiego albumu? Chodzi o literę czy jednak coś bardziej tajemniczego i wyszukanego za tym się kryje?
Litera „f”, czyli w fonetycznym zapisie „ef” jest z Krafcami od początku istnienia. Jest to nasz charakterystyczny element - od nazwy przez tytuły dwóch piosenek aż po tytuł płyty. Nazwę mamy na przekór - nie Krawcy, a Krafcy... ale szyjemy nie na przekór, a na prawdę, tylko że muzycznie. Tacy funkujący Krafcy.

„Bez znieczulenia” to singiel promujący album. Reszta utworów na płycie jest utrzymana w podobnej stylistyce czy można bardziej spodziewać się waszego zamiłowania do eklektyzmu?
Nasza płyta została sfinansowana przez naszych fanów, którzy poprzez portal Megatotal wpłacali na Krafców pieniądze. W związku z tym, wybór singla pozostawiliśmy również im. Na portalu Megatotal odbyła się ankieta, w której singlem została wybrana piosenka „Bez Znieczulenia”. Mimo różnorodności płyty singiel w jakimś sensie oddaje jej klimat, chociaż plasuje się raczej w części lżejszej gatunkowo.

Na polskim rynku dominuje w większości banalny pop przez który ciężko się przebić. Jak oceniacie swoje szanse? Na pewno na starcie możecie polegać na swoich oddanych fanach.
Trudno jest nam to ocenić. My gramy to co czujemy, nie robimy tego pod tzw. „publikę”. Nie stawiamy sobie za cel podbijanie list przebojów - chociaż oczywiście jest to miłe, że nasz singiel już się na nich pojawia. Chcemy dobrze się bawić grając naszą muzykę. Miejmy nadzieję, że równie dobrze się bawić będą słuchający. Liczymy na publiczność świadomą, która naszym zdaniem wyczuwa w sztuce autentyzm i szczerość.

Na swojej stronie internetowej napisaliście, że podczas premierowego koncertu w krakowskim Lizard Kingu zaprezentujecie wszystkie piosenki z albumu w nieco odmiennych wersjach. Jakie zmiany planujecie w wykonaniu swoich utworów na żywo? Na czym miałyby one polegać?
Materiał na płycie brzmi dynamicznie i energetycznie ale jest wygładzony poprzez obróbkę dźwięku w studiu, natomiast na premierze w Lizard King'u piosenki uzyskały dodatkowej, koncertowej energii. Staramy się aby koncerty nie były odgrywaniem materiału z płyty, tak żeby naszych fanów zawsze czymś zaskoczyć - płytę w końcu można posłuchać w domu a koncert ma być jakimś wydarzeniem, powinien nieść ze sobą jakąś wartość dodaną - nie wszyscy polscy artyści o tym pamiętają.

Album „eF” powstał przy ogromnym zaangażowaniu Waszych fanów, którzy przeprowadzili zbiórkę pieniędzy, by krążek się ukazał. W dzisiejszych ciężkich finansowo czasach to inicjatywa godna pochwały. Jak wy zareagowaliście na ten dość niezwykły pomysł?
Fundusze na wydanie debiutanckiego albumu uzyskaliśmy poprzez portal Megatotal.pl. Po zarejestrowaniu się na tej stronie, przez ponad rok zebraliśmy 25 tys. zł. Ilość użytkowników inwestujących w nas była dla nas miłym zaskoczeniem. Również pozytywne opinie, wyrażane na portalu, które towarzyszyły naszym piosenkom wzmocniły nas i dodały nam wiary że to co robimy ma sens. Być może, gdyby nie ten portal i zaangażowanie fanów nasza płyta nigdy nie ukazałaby się - podobny los mógłby spotkać wiele innych zespołów których twórczość jest wartościowa i ciekawa - zatem jest to inicjatywa godna pochwały i polecenia! Wielkie dzięki dla wszystkich którzy nas wsparli!

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Kamil Dachnij

author

Kamil Dachnij

 04.02.2011   fot. krafcy.com

Aplikuj do Red Bull Music Academy!

Accept - już dziś pierwszy z trzech koncertów!

NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE
Trwa ładowanie zdjęć