FOTORELACJA

36. PPA: Cory McAbee - fotorelacja

Cory McAbee wygląda tak, jak powinien wyglądać dbający o karierę, starannie planujący działania artysta niezależny. Jest przystojny, dobrze ubrany, mówi spokojnie i z pogodnym uśmiechem. Ale pod kapeluszem…

Jako aktor, scenarzysta, reżyser i producent nakręcił kilka, niebywale wręcz niskobudżetowych filmów fabularnych. Zagrał w paru produkcjach hollywoodzkich (role drobne, ale za stawki pozwalające sfinansować własne pomysły). Od dłuższego czasu tworzy (i publikuje w odcinkach) powieść graficzną (w Polsce powiedzielibyśmy – „ambitny komiks”) o burzliwym życiu artysty – na poły autobiograficzną, choć sam osiągnął, kilka lat temu przekroczywszy pięćdziesiątkę, życiową stabilizacji u boku żony i trojga dzieci, korzystając zasłużenie z międzynarodowych grantów kulturalnych.

Ale przede wszystkim – i dlatego przyjeżdża do Wrocławia – jest Cory McAbee fantastycznie uzdolnionym tekściarzem i kompozytorem.

Urodził się w Kalifornii. To, być może, tłumaczy jego łagodne usposobienie i skłonność do żartów. W autobiograficznym zeznaniu wspomina, że jego ojciec i dziadek byli mechanikami, ale on sam nigdy nie nauczył się prowadzić samochodu, babcia hodowała kurczaki, a liceum skończył dzięki litości nauczycieli, bo pierwszą książkę przeczytał dopiero w trzeciej dekadzie życia, wcześniej większość czasu spędzając z ołówkiem w dłoni, próbując stworzyć coś, co przypominałoby rysunek.

Muzykować zaczął przez przypadek, ze względu na nieprzeciętną prezencję i dzięki koledze, który miał zespół. Pierwsza kapela, w jakiej występował, rozpadła się ze względu na brak artystycznych postępów i tremę McAbee’go, który, co prawda pisał niezłe teksty, ale na scenie nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Niezrażony kupił sobie cytrę, instrument na tyle prosty, by szybko nauczyć się na nim grać, i na tyle efektowny, by robić wrażenie na dziewczynach. Umiejętności doskonalił w chwilach wolnych od obowiązków zawodowych, czyli pracy bramkarza i wykidajły w nocnych klubach w San Francisco. A w 1989 r., gdy u nas właśnie walił się komunizm, założył z perkusistą Bobby’m Lurie folk-rockowo-awangardowy zespół The Billy Nayer Show i przez następnych 20 lat nagrał kilkanaście cudownie różnorodnych płyt oraz soundtracków do własnych filmów.

I choć to kręcenie filmów pochłania go ostatnio najbardziej, śpiewania i grania na cytrze nie porzucił. Od czasu do czasu. Dla zabawy.

Trwa ładowanie zdjęć